piątek, 8 listopada 2024

Melodia Kwiatów i Krwi. Rozdział 33 (zakończenie)

Melodia Kwiatów i Krwi
Rozdział 33: Na każdego przychodzi czas.

Minęło wiele lat. Cuathli doskonale czuł i widział ten upływ czasu. Wystarczyło spojrzeć na swoje odbicie w wodzie. Dawniej silna twarz dojrzałego mężczyzny, teraz była pomarszczoną twarzą staruszka. Nie odprawiał już rytuałów tak jak dawniej. Nie był w stanie, nadążyć za młodymi. Teraz przekazywał młodym swoją wiedzę. Nie był już Arcykapłanem Cuathli, był starym mędrcem. Scedował swoje obowiązki na nowe pokolenia. Teraz przemierzał życie, wspierając się na lasce. W tej chwili był na spacerze w świątynnym ogrodzie. Cieszył się zapachem i kolorami kwiatów. Jego spojrzenie padło na kapliczkę Tlacotzina. Ducha opiekuńczego ich miasta. Tęsknił za nim. Nadal uważał jak byłoby wspaniale gdyby Tlacotzin został świętym muzykiem. Oczami wyobraźni widział jak on i akolitki bawią się z jego dziećmi. Chociaż rana na jego sercu już się zabliźniła, nadal myślał jakby to było wspaniale gdyby Tlacotzin, jego przybrany syn nadal był z nimi. Usiadła na ławce i rozmyślał. Jako staruszek, ciało zapewniało mu wielu rozrywek. Nagle jednak usłyszał kojący głos.
-Dziadku, przyniosłam ci pulke.
-Dziękuje Ihuicatl.
Tak tylko piątka osób nazywa go dziadkiem. Dzieci Tlacotzina. Ihuicatl była jedną z córek Xilonen. Urodziła bliźniaczki. Obie odziedziczyły żywiołowy charakter swojej matki. Ihuicatl i jej siostra Yaretzi były podobne do siebie jak dwie krople wody. Obie były uzdrowicielkami i marzeniem wszystkich młodzieńców w mieście. Ile to razy musiał przeganiać ich zalotników, gdy wkradali się do rezydencji kapłańskiej.
-Jak idzie wam praca?
-Dziś pięciu chorych… na samotność.
Poczuł się nagle wzburzony.
-Jak nic, wyśle ich do świątyni Tlazolteotl by przeszli oczyszczenie.
-To im nie pomaga dziadku. Zawsze wracają.
Dziewczyna poklepała swoje piersi. Teraz jak wspomniał swoją młodość, to mógł ich zrozumieć, ale i tak musiał ich upominać. To był obowiązek starszych edukować młodszych.
-Przepraszam, ale muszę już iść. Praca czeka.
Patrzył na odchodzącą dziewczynę i wspominał. Po tym jak akolitki urodziły, świątynia stała się o wiele żywszym i radośniejszym miejscem. Wspominał ich dziecięce psoty, jak gonił tę małą bandę wraz z ich bratem. No właśnie. Syn Izel. Cuauhtemoc. Odziedziczył po matce niezwykle poważną i inteligentną postawę. Teraz był kapłanem Xochipilli. Wspominał, jak stał przy jego boku, gdy beształ resztę jego rodzeństwa. Kto prowokował ich wybryki? Oczywiście Ihuicatl i Yaretzi. 
Uśmiechnął się upijając łyk pulke. Był już staruszkiem, więc według prawa mógł, pić publicznie ile chciał. W młodości odgrażał się, że na starość będzie pić bez umiaru, ale tej obietnicy nadal nie spełnił. Zaśmiał się na myśl o tym wspomnieniu. Poczuł się zmęczony i usiadł na ławce wśród ogrodów.
-Xochitl naprawdę ciężko pracuje.
Wspomniał córkę Nenetzi. Teraz to ona odpowiadała za święty ogród. Pod jej ręką kwiaty rosły tak pięknie i bujnie. Jej brat, syn Meya, Xicohtencatl nie zostawał za nią w tyle jeśli chodzi o tworzenie piękna. Nie był jednak opiekunem ogrodów, ale świętym rzemieślnikiem. Tworzył wspaniałe święte artefakty.
Każde z dzieci otrzymało wspaniały dar od swych matek, lecz krew ojca również była w nich silna. Każde z nich przejawia wielki talent muzyczny. Czuł się spełniony jako dziadek i mędrzec.
Wspomniał Citlalli. Dalej pozostała straszną stanowczą kobietą. Jednak przydawało jej się to w jej nowej roli, jako opiekunki jeńców. Miała kilka romansów, ale dla żadnego nie straciła głowy. Dlatego też tak jak on spełniała się, jako opiekunka dzieci Tlacotzina.
Itzcoatl zdobył swojego jeńca. Niespodzianką było to, że była to kobieta. Wojowniczka o twardym charakterze. Pamiętał jak, przechodziła przez kolejne próby, ale ostatecznie odrzucono jej serce jako ofiarę. Jej serce nie było złe, po prostu znalazło się lepsze. Itzcoatl wtedy przyjął ją do swojego domu i pojął za żonę. Chciało mu się śmiać gdy pomyślał o ich małżeństwie. Itzcoalt wielki i potężny członek rady, w domu jest pod sandałem swojej żony.
Uśmiechnął się. Nowe pokolenie dobrze wyrosło. Poczuł, że on i inni starcy mogą spokojnie odejść i bez obaw zostawić ten świat w rękach młodszych. Wypił resztę pulkę ze swojego kubka, gdy usłyszał muzykę. To była piękna muzyka, której nie słyszał od bardzo dawna.
Spojrzał w stronę, z której dochodziła muzyka. Na jego twarzy wykwitł uśmiech, a z oczu pociekły łzy.
To był, on. Tlacotzin.
Szedł ku niemu, grając na flecie. Wyglądał tak jak tego dnia. Młody i pełen życia. W końcu zatrzymał się obok niego.
-Mogę.
-Oczywiście, duchu opiekuńczy, mój przybrany synu.
Tlacotzin usiadł obok niego.
-Jak sobie radzisz ze swoimi żonami.
-Kocham je i ciągle je nawiedzam, ale…
-Ale…
-Ciężko nadążyć za ich fantazjami.
-Zwłaszcza Xilonen?
-Tak. Jak, odkryła to co można zrobić w świecie duchów, to wymyśla co i rusz bardziej szalone pomysły. Ostatnio kochaliśmy uniesieni, przez pnącza kwiatów.
-Być młodym…
-Dziękuje. Nie mógłbym prosić o lepszego opiekuna dla mych dzieci.
Cuathli spojrzał na niego smutnym spojrzeniem.
-Nie masz do mnie żalu, że…
-Nie. Wszyscy robiliśmy to czego zażądali od nas bogowie. Teraz też wiem, jak konieczne było moje poświęcenie. Gdyby nie to miasto nie kwitłoby tak jak teraz.
Tlacotzin uśmiechnął się do niego. Był to szczery uśmiech zdradzający, że nie ma do niego żalu. Cuathli zerknął w swój pusty kubek.
-Wiem, czemu tu jesteś. Mój czas nadszedł.
Tlacotzin smutny pochylił głową.
-Nie smuć się. Taki starzec jak ja, powinien już odejść. Mogę w spokoju opuścić świątynie i nasze miasto, bo wiem, że jest w dobrych rękach.
Tlacotzin wstał.
-Chodźmy. Xochipilli czeka. Twoja żona i syn czekają. Moi rodzice też chcą cię poznać.
Wyciągnął ku niemu rękę i Cuathli ją chwycił i poczuł jak, wydaje swój ostatni oddech. Opuszczał świat śmiertelnych i przechodził do świata duchowego, ufając w następne pokolenie. 
Ogród Xochipilli okazał się wspaniałym miejscem na odpoczynek. Miejsce pełne kwiatów, radości i muzyki. W tym miejscu duchowy ból, jaki mu towarzyszył wydawał się być odległym wspomnieniem. Nie zamierzał jednak odpoczywać. Będzie dalej służyć Xochipilli i pomagać w utrzymaniu świata. Nie dla siebie, ale dla następnych pokoleń, które przejmą świat śmiertelnych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dolina Jaguarów. Rozdział 13

Dolina Jaguarów Rozdział 13: Z woli bogów Fanfic Ranma 1/2 Mieszkańcy miasta zgromadzili się przed pałacem. Wśród tłumu rozchodziły się dysk...