-Wymęczyły cię, co Tlacotzinie?
Nad nim stała Citlalli. Uśmiechnęła się do niego.
-Tak. Mówiłaś mi, że ciężko zadowolić na raz cztery dziewczyny, ale było, to trudniejsze niż myślałem.
Gdy Citlalli zostawiła ich samych, dziewczyny wpadły w prawdziwy wir namiętności. Żadna nie zamierzała się hamować, nawet zwykle nieśmiałe Meya i Nenetzi. Chociaż duża była w tym zasługa Xilonen, która dodatkowo ośmieliła całą resztę. Tlacotzin jak każdy w jego wieku coś o tym, słyszał i miał swoje fantazje, ale to, co otrzymał od dziewczyn, przerosło jego fantazje.
-Nie wiedziałem, że dziewczyny mogą być takie.
-Sporo rzeczy jeszcze nie wiesz o dziewczynach.
Citlalli spojrzała na niego badawczo. Zdążyła już nieco poznać tego młodzieńca.
-Coś cię trapi?
Tlacotzin spojrzał na nią i w końcu spuścił wzrok, jakby się poddał.
-Chodzi o dziewczyny. Przyrzekły, że będą moje nawet po śmierci, że nie dadzą się tknąć innemu. Zapewniłem im i dzieciom wszystko, co tylko mogłem na tym świecie, ale jak mam ich dosięgnąć z zaświatów?
Citlalli spojrzała na niego badawczo.
-A gdybyś mógł, zrobiłbyś to.
-Oczywiście. Kocham je i nie chce się z nimi rozstawać, ale boję się, że mogą same dążyć do stania się ofiarami, by być ze mną. Zresztą Izel tak powiedziała.
Citlalli mimowolnie rozszerzyła oczy. Przeprowadziła badania na temat każdej z dziewcząt. Jeśli taka prymuska jak Izel powiedziała coś takiego, sprawa była poważna. Ich więź była, znacznie głębsza niż myśleli.
-Martwi cię, to?
Westchnął.
-Bycie małżeństwem, gdy jedno z nas jest w zaświatach, czy to w ogóle możliwe?
Kobieta chwilę się zamyśliła i znalazła rozwiązanie. Było to takie proste, że aż się dziwiła, czemu na to nie wpadła. Ten chłopiec chyba już zaczął się spełniać jako ich duch opiekuńczy.
***
Łaźnia Temescal.
Miejsce Relaksu po całodziennym wysiłki. Miejsce, w którym poprzez gorąco i parę można było oczyścić ciało, duszę i umysł. Jednak Tlacotzin miał poważny problem z oczyszczeniem swojego umysłu. Dokładnie to cztery albo osiem w zależności, z której strony na to spojrzeć.
-Xilonen jak to ty robisz, że masz takie wielkie piersi?
Nenetzi i Meya zachwycały się atrybutami swojej przyjaciółki. Izel nie przychylnie patrzyła na własne małe.
-Nie martw się Izel. Masz naprawdę piękny tyłeczek i nogi.
Na te słowa młoda prymuska uniosła jedną ze swoich nóg w górę i się jej przyjrzała, jakby próbowała znaleźć potwierdzenie jej słów. Gdy Meya przyglądała się nogą Izel została poklepana po tyłeczku przez Xilonen.
-Jesteś taka mięciutka.
-Przesadziłaś.
Na to pozostałe trzy zaczęły dokuczać Xilonen.
-Przestańcie, to łaskocze.
Tlazcotlin był już cały czerwony. Bynajmniej nie od pary. To jak dziewczyny między sobą się droczyły… Citlalli miała racje, bardzo niewiele wie o dziewczynach. Po chwili Izel usiadła obok niego, gdy pozostałe trzy nadal się droczyły.
-Naprawdę…
Izel wylała więcej wody na kamienie i spojrzała na niego.
-Dobrze się czujesz?
W odpowiedzi pokiwała głową.
-Jesteś cały czerwony, może… a to dlatego…
Spojrzała na pozostałe trzy i potem się podkuliła i spojrzała się na niego ze słodkimi przeprosinami w oczach
-Przepraszam, dałyśmy ci w kość co.
-Trochę… Dziewczyny zawsze są takie?
Tlacotzin wskazał na drażniące się ze sobą Nenetzi, Meye i Xilonen.
-Czasami, ale nie pokazujemy tego mężczyzną.
Izel uniosła swą nogę w górę.
-Chyba że tym, których naprawdę kochamy.
Nagle spojrzały mu prosto w oczy.
-Co się stało?
-Za bardzo się przejmujesz Tlacotzinie.
Dotknęła jego policzka.
-To, co się dziś między nami stało, może wydawać się dziełem impulsu, ale wiedz…
Przybliżyła się do niego tak, że mógł czuć jej oddech, miała zarumienione policzki i wilgotne przejrzyste czyste oczy.
-Kochamy cię i chcemy byś, był z nami, ale wszyscy wiemy, że to niemożliwe. Mamy tylko jedną veitemę razem na tym świecie. Nic tego nie zmieni…
Objął ją i przytulił.
-Wiemy, ile już dla nas zrobiłeś, wsparcie króla, Citlalli i Cuathliego. Jednak nadal chcemy byś, był blisko nas.
Odpowiedziała na jego uścisk.
-To śmieszne ja taka inteligentna dziewczyna, najlepsza uczennica Calmecac mówię, jakbym zasłuchała się w pieśniach miłosnych.
Tlacotzin spojrzał jej głęboko w oczy i pogłaskał jej zroszone parą włosy.
-To nie jest śmieszne, to jest piękne. Nie mógłbym prosić o lepsze dziewczęta. Te dni, które z wami spędziłem, były najszczęśliwsze w moim życiu. Nie zamieniłbym ich na nic innego.
-Kwiecie Xochipilli ty, o którym mówią, że masz być duchem opiekuńczym naszego miasta, tak bardzo pragniemy byś, był z nami nadal.
Dotknął jej dłoni na swoim policzki.
-Nie wiem jeszcze jak, ale znajdę sposób by was odwiedzać dziewczęta. Jesteście moimi skarbami, cenniejszymi niż całe złoto i klejnoty świata śmiertelnych. Otworzyliście się na mnie gdy usłyszeliście moją muzykę, chociaż nic nie mogłem wam zaoferować i nadal jesteście przy mnie w moich ostatnich dniach. Nie ma wspanialszych dziewczyn. Obiecuję. Będę szukał sposobu…
Nie zdążył dokończyć, ponieważ Izel zamknęła mu usta, składając na nich pocałunek.
-Trzymamy cię za słowo.
-A my? Też chcemy.
Pozostałe trzy dziewczęta stały obok nich. Złożyły swoje usta, dając do zrozumienia, że też czekają na pocałunek. Uśmiechnął się do nich i je objął. Zaczął już się do tego przyzwyczajać. Te dziewczyny to jego kwiaty musi o nie dbać i nie wolno mu żadnej z nich zaniedbać.
***
Następnego dnia już podczas śniadania Tlacotzin postanowił, że spróbuje medytować nad znalezieniem rozwiązania palącego go problemu. Pierwszy dzień jego ostatniej veitemy minął. Za mniej niż dwadzieścia dni umrze na kamieniu ofiarnym i trafi do zaświatów, gdzie ma zostać duchem opiekuńczym. Tylko jak ma sięgnąć do dziewczyn, będąc w zaświatach? Tego właśnie nie wiedział.
Jednak na chwilę od rozważań odciągnęło go to co zobaczył w ogrodzie.
Cuathli nadzorował jakieś prace w ogrodzie. Wygląda, jakby mieli coś budować. Akurat miał chwilę na oddech, więc postanowił zapytać.
-Cuathli co się dzieje? Co budują w ogrodzie?
Cuathli spojrzą na niego i uśmiechnął się do niego.
-Budują kapliczkę dla ducha opiekuńczego.
Początkowo Tlacotzin zastanawiał się, dla jakiego ducha jest ta kapliczka, ale po sekundzie zorientował się, że jest dla niego. Znowu westchnął.
-Powinno mnie to już przestać dziwić.
-Powinno. Po… rytuale mieszkańcy będą, do ciebie przychodzić, prosząc o uzdrowienie swoich serc. Potrzebne będzie miejsce, do którego będą mogli się udać.
Westchnął jeszcze raz.
-Nie myślałem, że będę miał taki grobowiec.
-Właściwie, w tej kaplice przechowamy twoje ciało. Po rytuale zbudujemy właściwy grobowiec.
-Jeszcze większy?
Spytał z niedowierzaniem.
-To zależy od omenów, jakie otrzymamy, ale prawdopodobnie tak.
Tlacotzin pochylił się przytłoczony tą wizją. On plebejusz ma mieć wielki grobowiec i do tego kapliczkę? To było aż niepojęte. Właściwie wszystkie ostatnie dni były poza jego pojmowaniem. Mimowolnie powiedział.
-W większym mógłbym spocząć wraz z akolitkami… Nic nie mówiłem…
Cuathli pogłaskał go po głowie.
-Tlacotzinie, mój przybrany synu, wiem, że cię to przytłacza, ale jako duch opiekuńczy potrzebujesz odpowiedniej siedziby.
Tlazcotlin krzywo się uśmiechnał. Tak wielki grobowiec, nadal go deprymował, ale pocieszała go myśl o tym, że będzie leżał niedaleko ogrodu. Pomyślał o tym jak mógłby oglądać z góry akolitki pracujące w ogrodzie.
***
Obiad zjadł razem z akolitkami, ale tym razem nie było im dane cieszyć się sobą. Towarzyszyła mi Citlalli. Chociaż na pewno chcieli spędzić ten posiłek tak jak wczorajszy, zwłaszcza Xilonen chciała, Citlalli pilnowała ich, by zjedli z odpowiednim namaszczeniem duchowym. Dlatego też zjedli w ciszy, po prostu patrząc na siebie.
Po posiłku udali się do komnaty z ołtarzem ćwiczebnym. Tam spotkała ich pierwsza niespodzianka. Po drugiej stronie ołtarza czekał Cuathli. Gdy weszli obok niego stanęła Citlalli. Oboje mieli poważny wyraz twarzy.
-Stańcie przed ołtarzem.
Żadne z nich nie mogło odgadnąć o co, chodzi, ale posłusznie wykonali polecenie. Cuathli uważnie zmierzył ich spojrzeniem. Przez całą piątkę przeszedł dreszcz. Następnie kapłan odezwał się do nich. Tlacotzin nigdy nie podejrzewał, że mógłby mówić w ten sposób. Brzmiał jak zwiastun zapowiadający przybycie Tescatlipoki, albo innego mrocznego bóstwa.
-Tlacotzinie, Meya, Nenetzi, Izel, Xilonen. Chcę porozmawiać o was.
Wszyscy znów zadrżeli.
-Nie bójcie się. O nic was nie winię. Wasza więź stała się znacznie silniejsza niż początkowo mogłem przypuszczać i o tym chciałbym porozmawiać.
Uśmiechnął się do nich, ale młodych wcale to nie uspokoiło wręcz przeciwnie.
-Tlacotzinie, czy gdyby było coś, co pozwoliłoby ci, dosięgnąć dziewcząt z zaświatów, zrobiłbyś to? Meya, Nenetzi, Izel, Xilonen czy pragniecie być związane z Tlacotzinem i dalej go widywać nawet po jego śmierci, nawet jeśli to oznacza, że musicie zgodzić się na ściśle określoną przyszłość, która wpłynie na resztę waszego życia?
W tym momencie w każdym z pięciu młodych serc pojawił się wir pytań.
Tlacotzin stał nieruchomo i kierował swoje spojrzenie na boki w stronę dziewczyn. Kochał je, ale czy ma prawo żądać, by cała ich przyszłość została ściśle zdefiniowana po jego śmierci. Mimo to wiedział, że chce dalej dzielić tę więź z dziewczynami. Jeśli jest droga, która mu to umożliwi, to chce nią podążyć.
Każda z dziewcząt zerkałą to na Tlakotzina to na własne serce. Każda z dziewcząt zastanawiała się, co oznacza ta tajemnicza przyszłość, która wpłynie na resztę ich życia. Wiedziały jednak jedno nieważne co zrobią, lub kogo znajdą jakąkolwiek przyszłość bez Tlacotzina będzie pusta.
W jednym momencie cała piątka ze spojrzeniem czystym jak wody świętego strumienia odpowiedziała jednym głosem.
-Tak.
Cuathli uśmiechnął się. Był to niezwykle ciepły i opiekuńczy uśmiech. Xochipilli nie bez powodu zebrał tę piątkę razem. Poczuł się dumny.
-Dobrze posłuchajcie mnie uważnie.
Cała piątka skupiła się na słowach kapłana.
-Byście mogli zostać połączeni po śmierci, musicie zawrzeć małżeństwo.
Cała piątka szerzej otworzyła oczy, każdy chciał coś powiedzieć, ale Izel była najszybsza.
-Arcykapłanie, ma na myśli duchowe małżeństwo?
Cuathli pokiwał głową i rzekł z zadowoleniem.
-Dokładnie Izel, widać, że uważałaś w calmecac. Może wyjaśnisz to pozostałej czwórce.
Izel odchrząknęła i zaczęła mówić.
-Zwykłe małżeństwo jest obyczajem społecznym mającym połączyć dwie rodziny i dotyczy wyłącznie życia doczesnego. W naszym przypadku sprawa wygląda jednak zupełnie inaczej. Ma wytworzyć między nami a Tlacotzinem specjalną więź, która przetrwa nawet po jego śmierci. Ponieważ Tlacotzin jest wybrańcem i ofiarom dla Xochipilli nasze małżeństwo będzie miało o wiele większą moc.
Odwróciła się do Tlacotzina i uśmiechnęła się do niego zalotnie.
-Dzięki temu nawet po rytuale będziemy twoimi żonami.
Na twarzy Tlacotzina pojawił się uśmiech, ale Cuathli go uprzedził.
-Będziesz mógł sięgnąć z zaświatów do swoich żon.
Spojrzał surowo na dziewczęta, ale Xilonen go uprzedziła.
-Wiemy, co chcesz powiedzieć. Musimy dochować wiecznej wierności naszemu mężowi.
Nie czekając na pozwolenie objęła Tlacotzina.
-Obiecaliśmy to już wczoraj. Będziemy wyłącznie twoje, żaden inny mężczyzna nas nie dotknie. Mam racje?
W ramach odpowiedzi pozostałe dziewczęta go objęły. Tlazcotlin, aż się rozpłakał ze szczęście. Naprawdę nie mógł prosić o lepsze dziewczęta. Były gotowe dla niego zdefiniować całą swoją przyszłość, aż poczuł, że nie jest godny tak wspaniałych dziewczyn.
-Auu
Meya stuknęła go w głowę i spojrzała na niego karcącym spojrzeniem.
-Nawet nie myśl o tym, że nie jesteś nas godny.
-Myślałem na głos?
-Nie. Łatwo cię odgadnąć.
Tlacotzin się zarumienił, naprawdę niewiele wie o dziewczynach.
-Przepraszam.
-Naprawdę za często przepraszasz.
Cuathli i Citlalli zachichotali, widząc tę romantyczną scenę. Zwłaszcza Citlalli nie mogła się nadziwić. Ostatni raz zachowywała się tak, zanim jej siostrę wyznaczono na ofiarę. Cuathli pozwolił im się im jeszcze poczulić.
-Dziewczęta. Muszę wam jeszcze coś powiedzieć. Duchowe małżeństwo nakłada na was nie tylko duchową więź, ale także obowiązki. Po rytuale będziecie kapłankami Tlacotzina. Będziecie dbać o jego miejsce spoczynku i służyć swojemu duchowemu mężowi, ale też wspierać mieszkańców, gdy ci przyjdą was prosić o emocjonalne lub duchowe uzdrowienie.
Dziewczyny delikatnie się do niego uśmiechnął.
-Czyli po prostu to, co robiłybyśmy jako żony i kapłanki.
Cuathli uśmiechnął się do nich.
-Przygotuje wasze zaręczyny na dzisiejszy wieczór. Na razie zostawiam was z Citlalli czeka was sporo ćwiczeń.
Cuathli wyszedł. Cała piątka ciężko westchnęła. Citlalli i Cuathli pomyśleli o tym samym. Oni chętnie przeszliby do innej komnaty, ach ci młodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz