Melodia Kwiatów i Krwi.
Rozdział 23: To co ma przetrwać śmierć
Rozdział 23: To co ma przetrwać śmierć
Słońce zbliżało się do horyzontu, powoli szykując się udania się do Mictlan, by powrócić następnego dnia. W świętym ogrodzie Xochipili ustawiony był niewielki ołtarz ozdobiony kwiatami. Stojąc obok niego, miało się dobry widok na piramidę, która zdawała się górować nad okolicą. Jeśli zaś odpowiednio dobrze ustawiło się przed ołtarzem, można było zobaczyć jednocześnie piramidę i budowaną kapliczkę.
Obok ołtarza stał teraz kapłan w ceremonialnych szatach i młodzieniec ubrany w białą przepaskę biodrową na szyi zaś nosił amulet z symbolem kwiatu.
Tlacotzin patrzył na piramidę. Za niecałą veiteme umrze na jej szczycie i stanie się duchem opiekuńczym miasta. Teraz jednak ważniejsze było coś innego. Czekał na cztery dziewczęta, które przyrzekły mu miłość mającą trwać dłużej niż śmierć. Spojrzał jeszcze raz na piramidę
-Widzę, że coś cię dręczy Tlacotzinie.
-Cuathli Arcykapłanie Xochipilli pamiętasz, jak mówiłem ci o tym, że zanim tu trafiłem dziewczyna, którą kochałem, odrzuciła mnie i złamała mi serce.
Cuathli w odpowiedzi pokiwał głową.
-To było tak bolesne, że myślałem, że nigdy nie zaznam w życiu ciepła, zwłaszcza po tym jak żyłem przez ostatni rok.
Dotknął amuletu Xochipilli, który miał po matce.
-Gdy mnie znalazłeś, poczułem, że w moim życiu coś się zmieniło. Ofiara, bycie wybrańcem, duchem opiekuńczym, kapliczka i grobowiec. Mimo iż to wszystko jest straszne i przytłaczające, gdyby zaoferowano mi zmianę, nie skorzystałbym.
Spojrzał na niego.
-Dzięki temu poznałem ciebie, mojego przybranego ojca i dziewczęta. Meya, Nenetzi, Xilonen i Izel… nie mógłby prosić o lepsze małżonki.
Spojrzał ponownie na piramidę.
-Wolę umrzeć mając wokół siebie ludzi, którzy obdarzają mnie ciepłem i życzliwością niż żyć tak jak przez ostatni rok… w mroku i pustce.
Cuathli położył rękę na jego ramieniu.
-Wszyscy wydajemy powoli godzić się z nieuniknionym.
Tlacotzin się uśmiechnął. Pogodził się już z tym, że umrze i to niedługo, ale sporo rzeczy nadal go przytłaczało. Zwłaszcza to, co ma być potem… rola ducha opiekuńczego.
-Spójrz, dziewczęta już idą.
Tlacotzin uśmiechnął się gdy zobaczył je. Citlalli je prowadzi. Były ubrane w półprzeźroczyste suknie, a we włosach miały różnokolorowe kwiaty. Na twarzach wszystkich kwitł słodki jak miód uśmiech.
Meya. Była ona pierwsza, którą zobaczył, jak się obudził. Pamiętał jej delikatny głos i spojrzenie. Nie zaznał takiej delikatności od bardzo dawna. Miała wtedy takie czyste oczy. Była jak biała lilia wodna unosząca się nad mętną wodą.
Nenetzi. Zawsze była spokojna. Nawet gdy przeczuwali, nadchodzące niebezpieczeństwo ona była przy nim i zdawała się przekazywać mu ten spokój. Była jak błękitny kwiat ipomea wyłaniający się z zaplątanych liści, jakby cały niepokój tego świata omijał ją i wszystkich, którzy jej towarzyszą.
Xilonen. Gdziekolwiek się nie pojawiła, wszędzie było jej pełno. Wydawała się szukać przygód. Płonąca ogniem życia i pragnąca wciągnąć w niego innych. Uśmiechał się, wspominając jej śmiech, szalone pomysły. Dziewczyna o otwartym ognistym sercu jak czerwony hibiskus.
Izel. Chłodna, chodząca sztywno, ze spojrzeniem, które zdawało się wszystko analizować. Lecz pod tą powierzchowności kryło się szlachetne serce. Umiała przejrzeć wszystkie jego troski i znaleźć odpowiednie słowa, które go pocieszą. Była jak kwiaty tekoma.
Zabawne każda z dziewcząt miała te kwiaty w swoich włosach.
Uśmiechnął się, do nich zastanawiając się, czy jest na coś takiego gotowy.
Cuathli się uśmiechnął i rzekł.
-Pora zaczynać.
Wszyscy stanęli na swoich miejscach, a kapłan zaczął intonować modlitwę.
-Xochipilli, boski opiekunie radości i życia, książę kwiatów błagamy, usłysz nasze pieśni i zajrzyj w nasze serca. Błagamy cię o błogosławieństwo dla tej piątki Tlacotzina twego wybrańca i twych akolitek Meyii, Nenetzim Xilonen i Izel, którzy pragną połączyć się w więzach duchowego małżeństwa. Niech ich miłość rozkwita jak kwiaty w twoich ogrodach, a serca pozostaną czyste, gotowe na twoją opiekę.
Następnie Tlacotzin klęknął przed ołtarzem i zaczął się modlić.
-Xochipilli, boże życia i piękna ty, który wybrałeś mnie, bym oddał ci serce i został duchowym obrońcą miasta, dziękuje ci za te cztery kwiaty, które złożyłeś na mojej drodze. Błagam cię, daj mi siłę, abym mógł je nadal wspierać po tym jak umrę na kamieniu ofiarnym. Niech nasza więź przetrwa czas i niech moje serce będzie dla nich ostoją, gdy stanę przed twoim obliczem gdy udam się w zaświaty.
Następnie dziewczęta kolejno uklękły przed ołtarzem.
-Xochipilli, powierzą ci moją delikatność bym mogła wspierać Tlacotzina w jego nowej roli. Niech moje serce będzie dla niego jak biała lilia pełna spokoju i oddania.
-Xochipilli, niech mój spokój stanie się siłą mego ukochanego Tlacotzina niech otuli go jak pnącza niebieskiego kwiatu ipomei i sprowadzi na niego ukojenie.
-Xochipilli niech płomień odwagi i namiętności w moim sercu będzie darem, które ogrzeje Tlacotzina mego ukochanego. Niech stanę się jak czerwony hibiskus, który otuli go ciepłem.
-Xochipilli, niech ma mądrość i przenikliwość służą mojemu ukochanemu Tlacotzinowi. Niech będę jak żółty kwiat tekoma wskazując mu drogę.
Następnie wstali i pokłonili się przed ołtarzem. Każde z nich zaś złożyło na nim kwiaty. Tlacotzin złożył na ołtarzu nagietku jako symbol swojego poświęcenia, natomiast dziewczyny złożyły odpowiadające sobie kwiaty. Gdy złożyli dary na ołtarzu i stanęli naprzeciwko siebie. Tlazcotlin sięgnął po cztery przygotowane przy pomocy Cuathliego amulety Xochipilli z wyrzeźbionymi symbolami kwiatów i kolorowymi koralikami. Zbliżył się do Meyi i uniósł amulet z symbolem białej lilii i białymi koralikami.
-Meya przyjmij ten amulet na znak naszego duchowego połączenia i opieki, jaką nad tobą roztocze.
Założył jej amulet na szyje, ona zaś wzięła białą szarfę i przełożyła mu ją przez szyje.
-Tlacotzinie przyjmij tę szarfę, na znak naszego duchowego połączenia i tego byś znalazł oparcie w moim sercu.
Taka wymiana została jeszcze przeprowadzona między Tlacotzinem i pozostałymi czterema dziewczętami. Gdy młodzi dokonali wymiany swoich symbolicznych prezentów i stanęli razem przed ołtarzem. Cuathli rozpoczął modlitwę wieńczącą ich zaręczyny.
-Xochipilli Panie Radości, Tańca i Życia, Książę Kwiatów błogosław te duchowe zaręczyny swym światłem i siłą. Niech zasiane dziś ziarna miłości, lojalności, wierności i poświęcenia zakwitną i rozrosną się, dając początek więzi, której nawet śmierć nie będzie w stanie przerwać. Ofiarowujemy te kwiaty w imię tej miłości, pokornie prosząc o ochronę.
Wraz z ostatnim słowem modlitwy kapłan podpalił znajdujące się na ołtarzu kwiaty. Ogień szybko ogarnął kwiaty znajdujące się na ołtarzu. Dym w gęstej chmurze unosił ich ofiarę ku bogom. Wszyscy wpatrywali się w płomienie i dym, więc ich uwadze mogło uciec to, że w tym momencie wiele kwiatów w ogrodzie zakwitło.
Obok ołtarza stał teraz kapłan w ceremonialnych szatach i młodzieniec ubrany w białą przepaskę biodrową na szyi zaś nosił amulet z symbolem kwiatu.
Tlacotzin patrzył na piramidę. Za niecałą veiteme umrze na jej szczycie i stanie się duchem opiekuńczym miasta. Teraz jednak ważniejsze było coś innego. Czekał na cztery dziewczęta, które przyrzekły mu miłość mającą trwać dłużej niż śmierć. Spojrzał jeszcze raz na piramidę
-Widzę, że coś cię dręczy Tlacotzinie.
-Cuathli Arcykapłanie Xochipilli pamiętasz, jak mówiłem ci o tym, że zanim tu trafiłem dziewczyna, którą kochałem, odrzuciła mnie i złamała mi serce.
Cuathli w odpowiedzi pokiwał głową.
-To było tak bolesne, że myślałem, że nigdy nie zaznam w życiu ciepła, zwłaszcza po tym jak żyłem przez ostatni rok.
Dotknął amuletu Xochipilli, który miał po matce.
-Gdy mnie znalazłeś, poczułem, że w moim życiu coś się zmieniło. Ofiara, bycie wybrańcem, duchem opiekuńczym, kapliczka i grobowiec. Mimo iż to wszystko jest straszne i przytłaczające, gdyby zaoferowano mi zmianę, nie skorzystałbym.
Spojrzał na niego.
-Dzięki temu poznałem ciebie, mojego przybranego ojca i dziewczęta. Meya, Nenetzi, Xilonen i Izel… nie mógłby prosić o lepsze małżonki.
Spojrzał ponownie na piramidę.
-Wolę umrzeć mając wokół siebie ludzi, którzy obdarzają mnie ciepłem i życzliwością niż żyć tak jak przez ostatni rok… w mroku i pustce.
Cuathli położył rękę na jego ramieniu.
-Wszyscy wydajemy powoli godzić się z nieuniknionym.
Tlacotzin się uśmiechnął. Pogodził się już z tym, że umrze i to niedługo, ale sporo rzeczy nadal go przytłaczało. Zwłaszcza to, co ma być potem… rola ducha opiekuńczego.
-Spójrz, dziewczęta już idą.
Tlacotzin uśmiechnął się gdy zobaczył je. Citlalli je prowadzi. Były ubrane w półprzeźroczyste suknie, a we włosach miały różnokolorowe kwiaty. Na twarzach wszystkich kwitł słodki jak miód uśmiech.
Meya. Była ona pierwsza, którą zobaczył, jak się obudził. Pamiętał jej delikatny głos i spojrzenie. Nie zaznał takiej delikatności od bardzo dawna. Miała wtedy takie czyste oczy. Była jak biała lilia wodna unosząca się nad mętną wodą.
Nenetzi. Zawsze była spokojna. Nawet gdy przeczuwali, nadchodzące niebezpieczeństwo ona była przy nim i zdawała się przekazywać mu ten spokój. Była jak błękitny kwiat ipomea wyłaniający się z zaplątanych liści, jakby cały niepokój tego świata omijał ją i wszystkich, którzy jej towarzyszą.
Xilonen. Gdziekolwiek się nie pojawiła, wszędzie było jej pełno. Wydawała się szukać przygód. Płonąca ogniem życia i pragnąca wciągnąć w niego innych. Uśmiechał się, wspominając jej śmiech, szalone pomysły. Dziewczyna o otwartym ognistym sercu jak czerwony hibiskus.
Izel. Chłodna, chodząca sztywno, ze spojrzeniem, które zdawało się wszystko analizować. Lecz pod tą powierzchowności kryło się szlachetne serce. Umiała przejrzeć wszystkie jego troski i znaleźć odpowiednie słowa, które go pocieszą. Była jak kwiaty tekoma.
Zabawne każda z dziewcząt miała te kwiaty w swoich włosach.
Uśmiechnął się, do nich zastanawiając się, czy jest na coś takiego gotowy.
Cuathli się uśmiechnął i rzekł.
-Pora zaczynać.
Wszyscy stanęli na swoich miejscach, a kapłan zaczął intonować modlitwę.
-Xochipilli, boski opiekunie radości i życia, książę kwiatów błagamy, usłysz nasze pieśni i zajrzyj w nasze serca. Błagamy cię o błogosławieństwo dla tej piątki Tlacotzina twego wybrańca i twych akolitek Meyii, Nenetzim Xilonen i Izel, którzy pragną połączyć się w więzach duchowego małżeństwa. Niech ich miłość rozkwita jak kwiaty w twoich ogrodach, a serca pozostaną czyste, gotowe na twoją opiekę.
Następnie Tlacotzin klęknął przed ołtarzem i zaczął się modlić.
-Xochipilli, boże życia i piękna ty, który wybrałeś mnie, bym oddał ci serce i został duchowym obrońcą miasta, dziękuje ci za te cztery kwiaty, które złożyłeś na mojej drodze. Błagam cię, daj mi siłę, abym mógł je nadal wspierać po tym jak umrę na kamieniu ofiarnym. Niech nasza więź przetrwa czas i niech moje serce będzie dla nich ostoją, gdy stanę przed twoim obliczem gdy udam się w zaświaty.
Następnie dziewczęta kolejno uklękły przed ołtarzem.
-Xochipilli, powierzą ci moją delikatność bym mogła wspierać Tlacotzina w jego nowej roli. Niech moje serce będzie dla niego jak biała lilia pełna spokoju i oddania.
-Xochipilli, niech mój spokój stanie się siłą mego ukochanego Tlacotzina niech otuli go jak pnącza niebieskiego kwiatu ipomei i sprowadzi na niego ukojenie.
-Xochipilli niech płomień odwagi i namiętności w moim sercu będzie darem, które ogrzeje Tlacotzina mego ukochanego. Niech stanę się jak czerwony hibiskus, który otuli go ciepłem.
-Xochipilli, niech ma mądrość i przenikliwość służą mojemu ukochanemu Tlacotzinowi. Niech będę jak żółty kwiat tekoma wskazując mu drogę.
Następnie wstali i pokłonili się przed ołtarzem. Każde z nich zaś złożyło na nim kwiaty. Tlacotzin złożył na ołtarzu nagietku jako symbol swojego poświęcenia, natomiast dziewczyny złożyły odpowiadające sobie kwiaty. Gdy złożyli dary na ołtarzu i stanęli naprzeciwko siebie. Tlazcotlin sięgnął po cztery przygotowane przy pomocy Cuathliego amulety Xochipilli z wyrzeźbionymi symbolami kwiatów i kolorowymi koralikami. Zbliżył się do Meyi i uniósł amulet z symbolem białej lilii i białymi koralikami.
-Meya przyjmij ten amulet na znak naszego duchowego połączenia i opieki, jaką nad tobą roztocze.
Założył jej amulet na szyje, ona zaś wzięła białą szarfę i przełożyła mu ją przez szyje.
-Tlacotzinie przyjmij tę szarfę, na znak naszego duchowego połączenia i tego byś znalazł oparcie w moim sercu.
Taka wymiana została jeszcze przeprowadzona między Tlacotzinem i pozostałymi czterema dziewczętami. Gdy młodzi dokonali wymiany swoich symbolicznych prezentów i stanęli razem przed ołtarzem. Cuathli rozpoczął modlitwę wieńczącą ich zaręczyny.
-Xochipilli Panie Radości, Tańca i Życia, Książę Kwiatów błogosław te duchowe zaręczyny swym światłem i siłą. Niech zasiane dziś ziarna miłości, lojalności, wierności i poświęcenia zakwitną i rozrosną się, dając początek więzi, której nawet śmierć nie będzie w stanie przerwać. Ofiarowujemy te kwiaty w imię tej miłości, pokornie prosząc o ochronę.
Wraz z ostatnim słowem modlitwy kapłan podpalił znajdujące się na ołtarzu kwiaty. Ogień szybko ogarnął kwiaty znajdujące się na ołtarzu. Dym w gęstej chmurze unosił ich ofiarę ku bogom. Wszyscy wpatrywali się w płomienie i dym, więc ich uwadze mogło uciec to, że w tym momencie wiele kwiatów w ogrodzie zakwitło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz