Mieszkańcy miasta zgromadzili się przed pałacem. Wśród tłumu rozchodziły się dyskusje. Rozmawiali jeden do drugiego o tym co się stało w ciągu kilku ostatnich dni.
-Słyszałeś, o obławie na obcego kilka dni temu?
-Słyszałem. Kto nie słyszał? Mieli szczęście, że nikt nie zginął.
-Wszyscy mówią, że tego obcego złapała księżniczka Xochitl.
-Wiadomo coś o… no wiesz…
-Niestety. Ten obcy okazał się z tym niezwiązany.
-Ciągle nic…
-Mój brat uczestniczył w obławie. Mówił, że zaatakowali go w pięciu, a on tak skakał i się kręcił, że nie mogli go nawet zranić. Po chwili leżeli na glebie.
-Pięciu wojowników, nie mogło dać rady jednemu. Imponujące.
-Księżniczka zaś pokonała go w pojedynku.
W tym momencie po mieście rozniosły się donośne dźwięki bębnów huehuetl.
Rozpoczęła się ceremonia.
Rodzina królewska weszła na kamienną platformę przed piramidą, towarzyszył im kapłan, strażnicy i obcy spoza doliny. Odziany był jak wyjątkowy wojownik.
Na przód wyszli kapłan, księżniczka i pojmany wojownik.
***
Ranma poczuł szok. Widział z więzienia, jak ludzie się gromadzą, ale żeby aż tylu? To nie było najdziwniejsze. Nie czuł od tłumu żadnej złej woli, ani żądzy krwi.
Aby się nie zdradzić, rozglądał się samymi oczami. Ktoś niedoświadczony by tego nie zauważył, ale on był dość doświadczony, aby to poznać. Wojownicy go uważnie pilnowali i stale był w ich zasięgu. Lekko ruszył nogą, naraz zareagowało pięciu. Niezauważalnie przełknął ślinę. Nie jest związany, ale strażnicy doskonale zastępowali sznur. Był uwięziony równie dobrze jak w celi, tyle że bez krat. Królowa Tlalli naprawdę dobrze ich przygotowała. Nie ma ucieczki.
Kapłan wystąpił naprzód i rozpoczął przemowę.
-Mieszkańcy miasta, słuchajcie mego głosu. Głosu wielkiego sługi Huitzilopochtli.
Szmery w tłumie ucichły. Każdy z uwagą słuchał słów kapłana.
-Zgromadziliśmy się tu dziś, aby temu o to wojownikowi spoza doliny o imieniu Ranma Saotome, który jest jeńcem księżniczki Xochitl towarzyszyć w jego ostatniej podróży w świecie śmiertelnych. Gdy pierwszy raz o nim usłyszeliśmy, myśleliśmy, że jest naszym wrogiem i posadziliśmy o udział w porwaniach, które dręczą całą dolinę.
Po zebranych podniósł się szmer. Gniew mieszał się z niedowierzaniem frustracją, żądaniem odpowiedzi.
-Zapewniam każdego was i przysięgam na każdą kroplę krwi w moim ciele, że jest niewinny. Powtarzam Ranma w żaden sposób nie jest związany z porywaczami.
W tym momencie kapłan wyjął nóż tecpact i naciął sobie dłoń. Wyciągnął rękę przed siebie i pozwolił ludowi patrzeć, jak jego krew płynie. Szmery momentalnie ucichły. Każdy patrzył na kapłana ze skupieniem. Niektórzy położyli po sobie uszy, jakby wstydzili się tego co powiedzieli.
-Pewnie wielu z was zastanawia się, skoro nasze podejrzenia okazały się błędne to dlaczego nie rozeszliśmy się w pokoju. Powodem nie jest tylko honor księżniczki, lecz i omeny, jakie zostały postawione na drodze tego wojownika.
Ludzie znów zaczęli szeptać podekscytowani. Omeny objaw woli bogów, nie było czymś, co można było lekceważyć.
-Gdy Ranma za sprawą magii swego wroga znalazł się w naszej dolinie, trafił do świętego miejsca. Wylądował na techcatlu Huitzilopochtli, pod jego posągiem, na piramidzie otoczonej nagietkami i motylami, które są postacią dusz wojowników, którzy zginęli w walce lub na kamieniach ofiarnych. W ich obecności czuł presje, jakby był oceniany. Nie było to złudne uczucie. Ranma przyciągnął uwagę Huitzilopochtli i wojowników słońca.
Mieszkańcy słuchali, jak oniemieli. Ich postawione usiłowały wychwycić każde słowo kapłana.
-Gdy oddalił się od piramidy, przeszedł pierwszą próbę. Stanął twarzą w twarz z jaguarem. Stał w miejscu, o jaguar podszedł do niego, aż stanęli bezpośrednio przed sobą, patrząc sobie w oczy. Mimo wielkiego strachu Ranma wytrzymał presję, a jaguar uznał jego odwagę za godną i usunął się z jego drogi.
Po zebranych poniosło się uznanie. Niewielu mogłoby powiedzieć, nawet po pijaku, że zniosłoby coś takiego. Nawet wojownicy patrzyli na niego z uznaniem. Tylko ktoś, kto miał predyspozycje do bycia częścią elity wojowników, mógł przejść taką próbę.
-Gdy próba odwagi się skończyła. Ranma biegł, aby wydostać się z drogi jaguara. Jednak ziemia się pod nim osunęła i posłała w dół zbocza. Choć udało mu się odskoczyć i pozornie uciec ze zbocza. Gałąź drzewa, która pojawiła się nie wiadomo skąd, posłała go z powrotem na zbocze. To dowód na to, że nie ważne jak będzie się temu przeciwstawiał, jego los jest nieunikniony i nic go nie zmieni.
Ten, kto miał czułe uszy, mógł wyłapać w tłumie smutek i współczucie.
-Wtedy nadszedł też czas na ostatnią próbę. Ranma po nieudanej ucieczce trafił na arenę otoczoną posągami orłów, jaguarów i kolibrów z górujący nad nimi posągiem Huitzilopochtli. Tam stoczył walkę z jaguarem, w którą wygrał i potwierdził przed Huitzilopochtli swoje umiejętności.
Po tłumie znów podniósł się szmer uznania.
-Gdy przeszedł próbę, opuścił arenę i ujrzał otwartą przed nim naszą dolinę. Wtedy zza jego pleców wyleciały motyle w wielkiej ilości i powiodły go do naszej doliny. Oto omeny, jakie zesłali Ranmie bogowie.
Tłum słuchał tej historii jak urzeczony. Chłonął każdy jej fragment swoimi uszami i sercami.
-Wola Huitzilopochtli, jest dla nas jasna. Ranma jest błogosławionym przez Huitzilopochtli i jego duchowy orszak wojownikiem. To jednak nie wszystko. Ranma posiada też jeszcze jedną szczególną moc duchową.
W tym momencie akolici wylali na Ranme zimną wodę przemieniając go w dziewczynę, a potem gorącą odwracając proces.
-Posiada moc zmiany swej płci podobnie jak wielu bogów. To czyni go duchowym pomostem między aspektami męskimi i żeńskimi. Jest to szczególne duchowe błogosławieństwo, które nabył w dolinie przeklętych źródeł, gdzie w niebezpiecznych warunkach trenują wojownicy spoza doliny.
Wtedy ludzie zaczęli dyskutować. Jak odważnym, albo głupim trzeba być, by w ogóle rozważać trening w takim miejscu. Kapłan przywołał tłum do porządku i wznowił swoją przemowę.
-Teraz krąg się domyka. Przeznaczeniem Ranmy udać się na kamień techcatl gdzie zostanie oddany Huitzilopochtli. Jest spoza doliny i nie rozumie naszych zwyczajów, dlatego też wzbrania się przed oddaniem bogu swojego serca. Mimo iż nie oddaje swojego serca, jego krew, odwaga, determinacja i życie są cennymi darami, które podobają się Huitzilopochtli. Będzie miał jeszcze jedną szansę na zmianę swojej decyzji. Niech każdy z was okaże mu wsparcie w jego ostatniej drodze.
***
Procesja ruszyła. Ranma poruszał się wyprostowany, trzymając ręce wzdłuż ciała, idąc równym krokiem i patrząc przed siebie. Ludzie mu się kłaniali gdy przechodził obok, składali ręce do modlitwy. Wszystkiemu towarzyszyła radosna, podniosła muzyka. Rzucali pod jego stopy kwiaty. Jakby był bohaterem powracającym z wielkiej wyprawy, a nie kimś, kto idzie na śmierć.
Gdy patrzył na plecy kapłana, wspominał jego przemowę. Przez chwile, zanim się otrząsnął, mógł naprawdę uwierzyć, że śmierć dla jakiegoś bóstwa to naprawdę jego przeznaczeniem. On był urodzonym demagogiem, albo… naprawdę wierzył w to co mówił.
To wszystko było przytłaczające. Ta cała życzliwość i ciepło w obliczu śmierci. Śmierć wydawała mu się jeszcze cięższa. Pewnie dlatego, że nie takiego traktowania spodziewał się dla skazanego na śmierć.
W końcu doszli pod piramidę. Zdawała się wznosić nad nimi jak góra. Ranma poczuł się przytłoczony. W porównaniu z tą w dżungli ta była wręcz ogromna. Przełknął ślinę. Po raz pierwszy czuł się taki mały, a strach przed śmiercią potęgował to uczucie.
Weszli na platformę przed piramidą. Była wysoka ledwie na kilka metrów, tak by każdy mógł, obserwować co się dzieje.
Weszli na platformę. Ustawili go po jednej stronie wielkiego dyskowego kamienia. Księżniczka zaś stanęła naprzeciw niego. W linii kamienie z piramidą znajdowała się kadzielnica. Wszystko zaś było udekorowane pięknymi złotymi kwiatami. Przypomniał sobie słowa matki, które kiedyś mu powiedziała… o dobrym miejscu do dokonania seppuku. Strażnicy nie spuszczali czujności nawet na moment. Nie miał jak uciec. Czy naprawdę umrze w takim miejscu?
Kapłan zbliżył się do niego.
-Ranma, wojowniku namaszczony przez bogów, czas być ogłosił swoją decyzję. Czy zgodzisz się oddać swoje serce Huitzilopochtli?
Ranma już chciał mu coś wygarnąć, ale przypomniał sobie słowa Tochliego. Tochli pewnie obserwuje wszystko z celi. Zachować się jak wojownik, który nie boi się śmierci…
-Kapłanie, nie znam waszych zwyczajów, nie oddam serca za coś, czego nie rozumiem. Dziękuję jednak za uszanowanie mojej woli.
Kapłan dotknął jego serca i rzekł głosem, w którym podziw mieszał się z szacunkiem.
-Jaguar pozostaje nieugięty nawet w obliczu śmierci.
Kapłan rozpalił ogień w kadzielnicy.
Dwóch akolitów chwyciło mocniej Ranme gdy pozostali zaczęli zdejmować z niego ubranie. Jedne z nich szepnął mu na ucho, by zachował spokój. Ranma nie wiedział, co chcą przez to powiedzieć. Akolici zaczęli go stopniowo rozbierać. Zdejmując kolejno biżuterie, pióropusz i buty.
Gdy zaczęli mu rozwiązywać maxtlal, szarpnął się, ale zbyt mocno go trzymali.
-Uspokój się, to nic zdrożnego. To ma ukazać bogom twoją czystość i gotowość do oddania się bogom w rytuale ofiarnym.
W końcu był całkowicie nagi. Wystawiony na widok tłumu. Zarumienił się jak nigdy w swojej męskiej formie.
Akolici ustawili Ranme klęczącego na techcatlu. Nie pozwolili mu się zasłonić, był całkowicie odkryty przed tłumem. Zacisnął zęby, czując się całkowicie upokorzony. Pomyślał, że najpierw umrze ze przed egzekucją umrze ze wstydu. Rozejrzał się. Nadal go pilnowali. Zdziwiło go, że nie słyszy od tłuma ani jednego żartu, czy szyderstwa. Było to jakieś religijne oczekiwanie.
Kapłan stanął naprzeciw niego i rzekł głosem, w którym zrozumienie mieszało się z lekkim współczuciem.
-Wiem, że to trudne, ale to nagość to oczyszczenie z doczesnych zobowiązań i gotowość do przejścia w zaświaty. Jesteś w pełni gotowy do poddania się woli bogów, nawet jeśli tego nie rozumiesz i się temu opierasz.
Akolici przynieśli kosz kwiatów. Kapłan delikatnie wziął kwiaty w dłonie i zaczął je wsypywać do kadzielnicy, odmawiając modlitwę.
-O, Huitzilopochtli Wielki Panie Wojny, który każdego poranka toczysz bitwę, dzięki której może nastać wschód słońca. Dziś przynosimy ci Ranme wojownika z odległych krain, który trafił do Doliny lądując na twym techcatlu pod posągiem twoim. Błagamy cię, chociaż Ranma nie oddaje ci swojego serca, spójrz na niego łaskawie. Doceń jego odwagę, nieugiętość i szlachetność i przyjmij go do swojego orszaku. Uczyń jego drogę do zaświatów prostą, by mógł trafić do twej boskiej krainy.
Gdy ostatni kwiat spłonął, kapłan ogłosił, że nadszedł czas złożenia ofiary.
Kapłani związał jego ręce za plecami, akolici zaś ustawili go w silnie pochylonej pozycji, jakby kłaniał się piramidzie przed sobą. W tej pozycji zaś wieloma wstążkami przywiązali do kamienia ofiarnego. Z tej perspektywy wyglądał, jakby wręcz wynurzała się z ziemi i jakby mówiła, że ma trafić do świata bogów.
Kapłani i akolici okazali go dymem i obsypywali nagietkami.
-O, Huitzilopochtli. Odsuń od Ranmy wszelkie trudy i zmartwienia świata śmiertelnych. Niech jego duszę i serce wypełni spokój, by był w pełni gotowy na spotkanie z tobą.
Kapłan stanął przed nim i ukłonił się mu. Następnie wziął do ręki ceremonialny nóż. Ten sam, którym upuścił sobie krew. Podszedł do Ranmy i stanął przy jego prawym boku.
-O, Huitzilopochtli. Niech krew, którą teraz dla ciebie przeleje, da ci siłę, byś następnego dnia odniósł kolejne zwycięstwo, które przyniesie światu śmiertelnych wschód słońca, który sprowadzi do naszego świata życie i pomyślność.
Naciął skórę na ramieniu Ranmy, tak by popłynęła krew. Przyłożył do rany niewielki prostokątny kawałek papieru i pozwolił mu nasiąknąć przelaną krwią. Gdy papier wchłonął odpowiednią ilość krwi, udał się do kadzielnicy. Niósł ten niewielki nasączony krwią kawałek papieru jak drogocenny skarb.
-O, Huitzilopochtli przyjmij tę krew, esencje życia. Niech ona będzie początkiem ofiary Ranmy, którego wypełnione odwagą i determinacją życie Ci ofiarujemy.
Księżniczka, idąc prosto i pewnie stanęła przed kapłanem, ten wręczył jej bogato zdobiony Macuahuitl.
-Księżniczko Xochit, niech Huitzilopochtli uczyni twoje ruchy pewnymi. Niech twe serce wypełni się determinacją. Twój czyn zapewni utrzymanie kosmicznej równowagi, a Ranma twój jeniec otrzyma należne miejsce wśród bogów.
Xochil ukłoniła się kapłanowi i wzięła od niego ceremonialną broń. Odwróciła się do niego plecami, a kapłan odciął jej kitkę nowicjusza i wrzucił do kadzielnicy. Teraz była już pełnoprawną wojowniczką, w pełni gotową do służby Dolinie. Następnie stanęła po prawej stronie Ranmy, zaś kapłan stanął w miejscu, które dotychczas ona zajmowała. Patrzyła jak Ranma próbuje naciskać na węzły i je zerwać. Bezskutecznie. Te pozornie delikatne wstążki, było mocniejsze niż grube liny wykonane z włókien agawy. Patrzyła na strugę krwi płynącą z jego rany i skapują na kamień. Czuła współczucie i litość nad tym mężczyzną, którego zaraz miała zabić. Jak spojrzała na kapłana, zobaczyła w jego oczach współczucie jak i podziw. Ranma, choć niechętny rytuałowi utrzymywał postawę godnego wojownika. Zacisnęła mocniej dłonie, na rękojeści i… obróciła się w stronę piramidy. Wzniosła broń ku piramidzie i rozpoczęła swoją własną modlitwę.
-O, Huitzilopochtli, ty, dzięki któremu słońce może każdego poranka opuścić Mictlan, patronie wojowników, oto Ranma, który klęczy przed twą piramidą na twym kamieniu techcatl. Ja zaś jestem tą, która go schwytała. Jeśli taka jest twa wola, tą uświęconą bronią zakończę jego życie i doprowadzę przed twe święte oblicze. Jednak jeśli twa wola jest inna i pragniesz by Ranma żył, błagam cię o jakiś znak.
Opuściła ostrze i spojrzała na piramidę. Wszyscy wstrzymali oddech i umilkli. Cisza była tak przenikliwa, że można było usłyszeć trzaskanie ognia w kadzielnicy. Było wręcz można jej dotknąć. Jednak… nic się nie stało. Wszystko było tak, jak było. Nic się nie zmieniło.
Księżniczka powiedziała ze smutkiem i obróciła się w stronę Ranmy.
-Skoro taka jest wola bogów…
Przyłożyła ostrze do jego pochylonej szyi, by wybrać miejsce. Następnie zebrała w sobie całą determinację, jaką posiadała. Po to zgłosiła się do tej roli. Pragnie uczynić jego śmierć jak najmniej bolesną i jak najbardziej chwalebną. To właśnie powinien zrobić wojownik dla swojego jeńca. Jednak…
-Ranma czy chciałbyś coś jeszcze powiedzieć?
Ranma naciskał na wstążki. Bezskutecznie. Nie mógł ich zerwać, jakby były zrobione z metalu. Czuł obsydianowe ostrze na karku. Widział, jak przed oczami przelatują mu obrazy. Jego narzeczonej Akane, Shampoo, Ukyo-e, nawet ta wariatka Kodachi. Rodzina Tendo, jego wkurzający ojciec, matka. Dojo. Ta starucha Colonge i zbol Happosai. Szkoła. Jego rywale i przyjaciele Ryoga, Mouse, nawet Kuno… Nie chciał nic z tego tracić. Przed oczami przeleciało mu wszystko, czego doświadczył w dolinie, aż ujrzał twarz swojego przyjaciela i przypomniał sobie jego słowa o godności w obliczu śmierci…
-Tak chce coś powiedzieć. Księżniczka jest wspaniałą wojowniczką i pokonała mnie w honorowej walce. Przyjmuje przeprosiny jej i jej wysokości Pierwszej Królowej Tlalli, skierowanej do mojej osoby. Dziękuje też za życzliwość i dobre warunki, nie spodziewałem się, że będę dobrze traktowany. Powiem szczerze, mam swoje życie i nie chce go tracić, zwłaszcza klęcząc związany na kamieniu.
Xochitl jeszcze jeden raz powiedziała cicho, że go przeprasza i zaczęła unosić broń do zadania ostatniego ciosu. Gdy była już gotowa. Skupiła całą determinację w czynach i modlitwie.
Ranma naparł z całej siły jeszcze raz na wstążki w ostatnim symbolicznym akcie oporu. Jednak stało się coś, czego nikt się nie spodziewał…
Wstążki mocniejsze od grubych lin, wszystkie w jednym momencie… pękły.
Wszystkich ogarnął szok. Ranma jednak szybko się otrząsnął. Zeskoczył z kamienia i zaczął uciekać. Przeskakiwał z jednej osoby na drugą, przepraszając. Strażnicy otrząsnęli się gdy był już dość daleko. Zaczęli go gonić, ale już nie mieli szans go złapać.
W myślach zaczął się już z nimi żegnać, gdy zobaczył to co się dzieje przed nim. Ktoś ze stojącego na wysokości tłumu popchnął matkę, która upuściła swoje dziecko. Dziecko spadało. Z tej wysokości na pewno umrze.
Czas zdawał się zwolnić bieg. Miał wybór. Uciec i pozwolić dziecku umrzeć, czy je ratować i zostać złapanym. Czuł, jakby ktoś go pytał, co wybiera. Przez jego umysł przelatywało tysiące myśli.
W końcu krzyknął.
-Cholera.
Rzucił się na pomoc dziecku. Udało mu się je złapać, ale trafił głową o ścianę. Ostatnie co zobaczył, nim stracił przytomność to uśmiechającą się do niego małą buzię i biegnących strażników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz