Droga Jaguara
Rozdział 4: Kici Kici
Fanfic Ranma1/2
Ranma skakał z gałęzi na gałąź, przemieszczając się nad ziemią. Nadal nie miał pojęcia, gdzie jest. Jednak miał pewien plan. Uda się do rzeki, którą zobaczył z góry. Następnie poszuka w okolicy jakiejś cywilizacji. W najgorszym razie pójdzie z nurtem rzeki, aż dojdzie do jakiejś cywilizacji, albo morza. Najpierw jednak nałapie ryb i rozpali ogień.
To był przynajmniej jakiś plan. Nawet Ryoga da radę dojść na miejsce… po tygodniu spóźnienia, ale jednak.
Po jakimś czasie zaczął słyszeć plusk wody i coś jeszcze… strzępki rozmów. Ma szczęście. Będzie mógł spytać o drogę, a może nawet złapać stopa do najbliższego miasta. Stamtąd zaś zadzwoni do domu.
W końcu wyleciał zza zielonej ściany na otwarty teren. Zobaczył dwie osoby łowiące ryby.
-Hej, czy…
Gdy wylądował, a oni obrócili się w jego stronę. Na chwilę zastopowała go, to zobaczył. Pierwszą rzeczą, jaką mu przyszła na myśl był cosplay. Przed sobą miał dwóch catboyów. Dosłownie catboyów. Z ogonami, kocimi uszami, futrem na nogach i rękach, ubranych w jakieś ręczniki owinięte wokół bioder.
-Hej, macie jakąś sesje cosplayową? Nie wiedzie czasem…
W tym momencie zauważył, że oboje dziwnie zbledli. Jeden z nich trzęsąc się, wskazał na niego.
-Czemu tak na mnie patrzycie? Jestem demonem?
-DEMONEM?!
W tym momencie oboje krzyknęli w panice i zaczęli uciekać. Ranmie na chwilę zawiesiło mu mózg, ale szybko się ogarnął i zaczął ich gonić.
-Wracajcie, cykory! Nic wam nie zrobię!
Nie chciał od, tak tracić jedynego źródła informacji. W końcu dopadł jednego i powalił go na ziemię. Drugi uciekał, aż się za nim kurzyło.
Z bliska jego uszy wyglądały na naprawdę dobrze zrobione. Jak prawdziwe. Wiedziony ciekawością ich dotknął. One były prawdziwe…
Następnie dotknął ogona u podstawy. On też był prawdziwy. Chłopak nagle zaczął się wiercić.
-Co ty robisz?
-Dobra spokojnie. Powiedz mi…
Zanim jednak zdążył dokończyć, poczuł zbliżającą się żądze krwi i usłyszał krzyk pełen agresji. Gdy spojrzał w dal zobaczył całą bandę catboyów i furasów biegnących w jego stronę. Puścił tego, kogo przyszpilił do ziemi. Czekała go walka.
Przybrał pozycję i przyszykował się do walki. Walka okazał się zacięta. Było też coś z nimi, nie tak. Miał niejedną walkę za sobą, ale ich żądza krwi, była na zupełnie innym poziomie. Jakby naprawdę zamierzali go zabić. Walczyli jakimiś nabijanymi kamieniami deskami i zasłaniali się tarczami. Ich współpraca była na najwyższym poziomie. Ciężko było znaleźć przerwę na atak. Do tego ich broń. To nie były jakieś tępe kamienie. Nie udało im się go zaciąć, ale na ubraniu miał już ślady ostrzy.
W końcu udało mu się powalić całą grupę. Stał zdyszany. Oni byli na zupełnie innym poziomie niż ci, których widywał w Tokyo.
Pomyślał, że teraz mógłby zadać pytanie. Pochylił się nad jednym z nich. I wtedy przeżył szok. Jego spojrzenie… wyglądał jakby… pogodził się z tym, że za chwile umrze.
Nic z tego nie rozumiał.
Na myślenie zresztą nie miał czasu. Usłyszał kolejny okrzyk. Biegłą tu kolejna grupa i to o wiele liczniejsza. Nie zamierzał mierzyć się z kolejną grupą. Szybko zaczął uciekać, na szczęście go nie gonili.
Zaczął myśleć, że z tą doliną jest naprawdę coś nie tak.
Gdy dyszał na szczycie jakiegoś drzewa, w oddali zobaczył antenę. Miał nadzieję, że przynajmniej tam znajdzie pomoc, lub chociaż będzie miał zasięg w telefonie.
To był przynajmniej jakiś plan. Nawet Ryoga da radę dojść na miejsce… po tygodniu spóźnienia, ale jednak.
Po jakimś czasie zaczął słyszeć plusk wody i coś jeszcze… strzępki rozmów. Ma szczęście. Będzie mógł spytać o drogę, a może nawet złapać stopa do najbliższego miasta. Stamtąd zaś zadzwoni do domu.
W końcu wyleciał zza zielonej ściany na otwarty teren. Zobaczył dwie osoby łowiące ryby.
-Hej, czy…
Gdy wylądował, a oni obrócili się w jego stronę. Na chwilę zastopowała go, to zobaczył. Pierwszą rzeczą, jaką mu przyszła na myśl był cosplay. Przed sobą miał dwóch catboyów. Dosłownie catboyów. Z ogonami, kocimi uszami, futrem na nogach i rękach, ubranych w jakieś ręczniki owinięte wokół bioder.
-Hej, macie jakąś sesje cosplayową? Nie wiedzie czasem…
W tym momencie zauważył, że oboje dziwnie zbledli. Jeden z nich trzęsąc się, wskazał na niego.
-Czemu tak na mnie patrzycie? Jestem demonem?
-DEMONEM?!
W tym momencie oboje krzyknęli w panice i zaczęli uciekać. Ranmie na chwilę zawiesiło mu mózg, ale szybko się ogarnął i zaczął ich gonić.
-Wracajcie, cykory! Nic wam nie zrobię!
Nie chciał od, tak tracić jedynego źródła informacji. W końcu dopadł jednego i powalił go na ziemię. Drugi uciekał, aż się za nim kurzyło.
Z bliska jego uszy wyglądały na naprawdę dobrze zrobione. Jak prawdziwe. Wiedziony ciekawością ich dotknął. One były prawdziwe…
Następnie dotknął ogona u podstawy. On też był prawdziwy. Chłopak nagle zaczął się wiercić.
-Co ty robisz?
-Dobra spokojnie. Powiedz mi…
Zanim jednak zdążył dokończyć, poczuł zbliżającą się żądze krwi i usłyszał krzyk pełen agresji. Gdy spojrzał w dal zobaczył całą bandę catboyów i furasów biegnących w jego stronę. Puścił tego, kogo przyszpilił do ziemi. Czekała go walka.
Przybrał pozycję i przyszykował się do walki. Walka okazał się zacięta. Było też coś z nimi, nie tak. Miał niejedną walkę za sobą, ale ich żądza krwi, była na zupełnie innym poziomie. Jakby naprawdę zamierzali go zabić. Walczyli jakimiś nabijanymi kamieniami deskami i zasłaniali się tarczami. Ich współpraca była na najwyższym poziomie. Ciężko było znaleźć przerwę na atak. Do tego ich broń. To nie były jakieś tępe kamienie. Nie udało im się go zaciąć, ale na ubraniu miał już ślady ostrzy.
W końcu udało mu się powalić całą grupę. Stał zdyszany. Oni byli na zupełnie innym poziomie niż ci, których widywał w Tokyo.
Pomyślał, że teraz mógłby zadać pytanie. Pochylił się nad jednym z nich. I wtedy przeżył szok. Jego spojrzenie… wyglądał jakby… pogodził się z tym, że za chwile umrze.
Nic z tego nie rozumiał.
Na myślenie zresztą nie miał czasu. Usłyszał kolejny okrzyk. Biegłą tu kolejna grupa i to o wiele liczniejsza. Nie zamierzał mierzyć się z kolejną grupą. Szybko zaczął uciekać, na szczęście go nie gonili.
Zaczął myśleć, że z tą doliną jest naprawdę coś nie tak.
Gdy dyszał na szczycie jakiegoś drzewa, w oddali zobaczył antenę. Miał nadzieję, że przynajmniej tam znajdzie pomoc, lub chociaż będzie miał zasięg w telefonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz