Rozdział 10: Przeprosiny
Fanfic Ranma1/2
Tochli siedział przy stoliku przed Ranmą. Patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma.
-Naprawdę odmówiłeś oddania serca bogom?!
-Tak. Nawet nie wiesz, jaką masz głupią minę.
Ranma wstał i podszedł do kraty.
-Co robisz?
-Rozwalam tę kratę, uciekam i wracam do Tokyo.
Tochli spojrzał na niego nieprzychylnym spojrzeniem. Masz niby kogoś poza doliną?
-Rodzinę, dojo, narzeczone, szkołę. Ta dolina to nie moje miejsce i nie zamierzam umierać za coś, czego nie rozumiem. Idziesz ze mną?
Ranma spojrzał na Tochliego pewien, że zaraz wstanie i razem wyskoczą, ale ten tylko ze smutkiem pochylił głowę.
-Dziękuje Ranma, ale nie skorzystam. Skoro masz do kogo wrócić bez szkody dla nich, to idź, nie będę cię powstrzymywała.
Dla Ranmy to był szok. Zostaje tu na pewną śmierć?
-Tochli jeśli tu zostaniesz, zginiesz.
Tochli obrócił głowę i spojrzał na niego. Płakał. W oczach miał łzy i determinacje.
-Wiesz co by się stało gdybym uciekł? Samowolą sprzeniewierzyłem się mojej społeczności. Moje imię jest zhańbione. Śmierć na ołtarzu pozwoliłaby mi odzyskać honor i nikt nie powiedziałby złego słowa, ani o mnie, ani o mojej rodzinie. Jeśli ucieknę, stanę się wygnańcem. Nigdzie nie będzie dla mnie miejsca. Z każdego miasta będą mnie przepędzać. Co gorsza, to może też spotkać moją rodzinę: rodziców, brata, jego żonę i dzieci. Jednostka nie ma prawa ratować się kosztem wspólnoty.
To nim wstrząsnęło. Tochli był gotów umrzeć byle nie narażać na niebezpieczeństwo swoich bliskich.
-Ranma nie masz bliskich w dolinie, więc uciekając, nie narażasz ich na cierpienie. Zresztą nie mam prawa uciekać. Pewnie się nie domyślasz, ale ja też kiedyś wziąłem jeńca. Kapłani w moim mieście ofiarowali go bogom. Tutaj honorowa jest śmierć na kamieniu ofiarnym lub na polu bitwy.
Ranma wrócił do stolika i usiadł przed swoim przyjacielem, który usiłował powstrzymać dalsze łzy.
-Tochli, naprawdę musisz umrzeć? Nie ma innego sposobu? Mógłbym się czymś zasłużyć w służbie księcia i odzyskać wolność, albo mogłaby spłynąć na mnie łaska bogów, ale to niemożliwe. Bogowie nie poprą kogoś, kto naraził swoją społeczność.
Ranma chwycił Tochliego za barki, ten na niego spojrzał.
-Tochli nie widziałem cię w walce, ale mogę już powiedzieć, że jesteś wielkim wojownikiem. Nikt inny nie mógłby iść z uśmiechem przez życie z takim ciężarem. Nie jesteś niczemu winien. To porywacze są wszystkiemu winni. Ta banda tchórzy, bojąca się ujawnić.
-Dziękuje Ranma.
Spojrzał mu w oczy z uśmiechem.
-Powiem ci coś. Gdyby moja żona się dzięki temu odnalazła, bez wahania oddałbym serce bogom.
-Dla mnie śmierć na ołtarzu jest niepojęta.
Ranma wstał i podszedł do krat.
Te kraty dzieliły go od wolności, ale dla Tochliego prawdziwą przeszkodą były zasady doliny. Wspominał, jak był szczęśliwy, gdy wyobrażał sobie wspólną ucieczkę z Tochlim. Jak uciekają przez miasto…
-Jeśli chcesz, spróbuj zniszczyć kraty.
Ranma spojrzał za siebie. W dziwach więzienia w towarzystwie strażników stała Tlalli pierwsza królowa.
-A żebyś wiedziała.
Ranma wykonał kopnięcie z półobrotu. Kopnięcie, które zniszczyło niejedną konstrukcję. Jednak kraty wytrzymały. Jego siła okazała się niewystarczająca. Dobitnie ukazał mu to ból stopy.
-Ta kraty zostały zbudowane z myślą o takich, którzy panikują. Ściany też.
W tym momencie spadł nagły deszcz, który zmienił go w dziewczynę.
-Przyszłaś się, ze mnie nabijać?
Ranma skakał, trzymając obolałą stopę.
-Nie Ranmo szlachetny wojowniku przyszłam cię przeprosić.
NA te słowa Ranma aż się przewrócił.
-Przeprosić?
-Tak.
Królowa przed nim uklękła i się mu ukłoniła.
-Ja naprawdę wierzę, że twoja śmierć przyniesie wielkie korzyści całej dolinie. Przyznaje, że jesteś niewinny i twoja śmierć jest niesprawiedliwa. Jednak jestem królową. Dobro społeczności ma pierwszeństwo nad dobrem jednostki. Przepraszam, że musisz umrzeć z mojego osądu. Nie mogę zapewnić ci życia, ale mogę ci jednak osłodzić twoją ostatnią drogę. Jeśli zapragniesz alkoholu lub kobiet dostarczę ci je. Oczywiście w granicach rozsądki
Pierwsza Królowa Tlalli wstała.
-Naprawdę cię przepraszam Ranmo. Jesteś wielkim wojownikiem. Dziękuje ci za każde życie, jakie oszczędziłeś i za wsparcie jakie udzielasz Tochliemu. To naprawdę niesprawiedliwe, to co cię spotyka. Przepraszam cię Ranmo Satome wojowniku spoza doliny, który został uznany przez bogów i przodków. Naprawdę masz prawo mnie nienawidzić.
Królowa wstała i jeszcze raz mu się ukłoniła.
-Wiem, że moja prośba jest sprzeczna z twoimi przekonaniami, ale rozważ oddanie swojego serca bogom. Szczerze wierzę, że zapewni ci to zaszczytne miejsce w orszaku Huitzilopochtli.
Królowa wstała i skierowała się ku wyjścia.
-Jesteś wspaniałym mężczyzną. Zaszczytem dla każdej kobiety byłoby poślubienie cię. Szkoda, że moi synowie nie są tacy. Yaolta interesuje tylko walka i treningi. Octli ma w głowie tylko pulke. Ranmo naprawde cię przepraszam, że musisz umrzeć.
Dziwi się zamknęły za Pierwszą Królową. Ranma zaś nie wiedział, co ma o tym myśleć. Drzwi się zamknęły, pozostawiając go z uczuciami i myślami, których nie znał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz