niedziela, 6 października 2024

Melodia Kwiatów i Krwi. Rozdział 12

Melodia Kwiatów i Krwi
Rozdział 12: Cierpienie Węża

Tłum się już dawno się, rozszedł. Tlacotzin, Cuathli i akolitki stali teraz pod bramą rezydencji świątynnej.
-Doskonale sobie poradziłeś. Naprawdę jesteś dzielny. Jestem z ciebie dumny.
Cuathli objął młodzieńca z ojcowską troską. Ileż, by dałby móc zachować go przy sobie. W tym momencie podeszła do nich jedna osoba. To był Itzcoatl. Jednak nie poruszał się jak on. Normalnie poruszał się, jak przystało szlachcicowi prosto i dumnie, ale nie teraz. Poruszał się, jakby był przebity dziesiątką ostrzy, obity setką maczug i przygnieciony tysiącem skał.
-Itzcoatl…
Wszyscy byli w szoku, widząc go w tak strasznym stanie.
-Tlacotzin…
Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek jeszcze, pojawiła się kolejna osoba. Wyłoniła się znikąd i nagle. Jak gwiazda, która nagle pojawia się na nocnym niebie. Spojrzała na Itzocoatla mocnym nieustępliwym spojrzeniem i położyła dłonie na jego barkach.
-Itzocoatlu. Młody szlachcicu. Dziękuje ci za wszelkie wsparcie, jakie udzieliłeś Tlacotzinowi.  Przykro mi, ale nie możesz zrobić nic więcej, proszę byś, udał się do swego domu.
Wszyscy patrzyli zdziwieni na to co się stało. Z wyjątkiem jednej osoby. Był nią Cuathli, który po chwili się odezwał.
-Tlacotzinie, Meya, Izel, Xilonen, Nenetzi, Itzocoatlu to jest Citlalli. Będzie wam pomagać przy przygotowaniach do święta kwiatów i pulke.
Wszyscy spojrzeli zdumieni. Dziewczęta nie wiedząc, dlaczego zebrały się w grupę i przycisnęły się do siebie. Przez młodzieńców przeszedł dreszcz  Pierwszy odezwał się Tlacotzin.
-Dlaczego nie ty arcykapłanie?
Cuathli ciężko westchnął i odpowiedział.
-Tlacotzinie. To bardzo wymagający rytuał, nie tylko dla ciebie, ale i dla dziewcząt. Lepiej pozostawić to kobiecie. Zresztą zapewniam cię Citalli poradzi sobie z tym o wiele lepiej niż ja. Sam też muszę się przygotować.
Kapłanka pokiwała głową. W jej oczach zaś było widać współczucie.
-Itzcoatlu, na ciebie już czas. Oby bogowie uczynili twoje drogi prostymi.
-Ale mój dług…
W tym momencie kapłanka zmarszczyła oczy. Choć jej twarz się nie zmieniła, oczy wyrażały gniew. Nie wiadomo co by się stało, gdyby nie słowa młodego muzyka.
-Itzcoatlu, nie jesteś mi nic winien.
Kapłanka, akolitki i kapłan spojrzeli po sobie.
-Owszem jestem. Uratowałeś mi życie, wyciągając z rzeki. Poprosiłeś, bym ratował twoją matkę. Gdy dotarliśmy z lekami, już nie żyła. Ja urządziłem dla ciebie imprezę i pozwoliłem ci pić bez umiaru, przez co tu trafiłeś. Teraz nie udało mi się ocalić twojego życia. Jestem ci winien życie, a nie mogę ci go zapewnić. Nie mogłem ci nawet zapewnić lepszych warunków.
-Przez cały ten rok mnie wspierałeś. Gdyby nie ty załamałbym się i targnąłbym się na własne. Jesteś prawdziwym przyjacielem. Nie jesteś mi nic winien.
-Nie, jestem porażką, okropną porażką.
Wszyscy patrzyli na młodego załamanego szlachcica, który zaczął płakać. Wszyscy mu współczuli, jakże to było okropne. Poczucie honoru, powinno sprowadzać dumę, a nie cierpienie.
-No dobrze posłuchaj mnie Itzocaotlu, powiem ci, co masz robić.
Młodzieniec jakoś powstrzymał swoje łzy.
-Za jakiś czas ruszysz na wojnę kwiatów i zdobędziesz swojego pierwszego jeńca. Nie wiem kiedy to będzie, ani kim będzie twój jeniec, ale traktuj go z pełną życzliwością. Jeśli to zrobisz, twój dług uznam za spłacony.
Młodzienic przez chwile myślał, aż pokiwał głową, ale zrobił to, tak jakby do kitki miał przywiązany ogromny kamień.
-Itzocatlu powiedz mi, co myślisz o rytuale. Konkretnie o elemencie gdy Tlacotzin i dziewczęta mają się połączyć.
Już miał powiedzieć, że jego przyjaciel ma fart, gdy poczuł ogromny ścisk na swoich barkach. Spojrzał na kapłankę. Jej oczy były straszne, wręcz przerażające. Jak u jaguara, który ma zaraz rozszarpać swoją zdobycz. Akolitki i Tlacotzin, aż zadrżeli ze strachu, a to nie w nich były kierowane intencje kapłanki.
-Właśnie Itzocatlu. Twoje świeckie przekonania zupełnie tu nie pasują, mogą nawet zaszkodzić rytuałowi i zburzyć wszystko, na co twój przyjaciel tak ciężko pracował i dalej pracuje. Dlatego proszę cię, byś odszedł. Nie możesz zrobić już więcej dla swojego przyjaciela. Wiem, że sprawia ci to ból, ale musisz odpuścić. Tlacotzin wskazał ci drogę, którą powinieneś podążać. Idź nią.
Itzcoatl złożył ręce jak w modlitwie i podziękował. Gdy kapłanka go puściła, obrócił się i odszedł. Chociaż nie biegł, a po prostu szedł, poruszał się tak szybko, że wzbijał za sobą tuman kurzu i pyłu.
-Przyjdź na święto. Chciałbym, byś jeszcze raz usłyszał moją muzykę.
Tlacotzin jeszcze odezwał się do przyjaciela, zaś arcykapłan się uśmiechnął. Tak Citlalli, naprawdę okazała się tym, kim myślał, że jest. Oni jej potrzebują. Patrzył na odchodzącego Itzcoatla, a jego myśli zaczęły wracać do wczorajszej rozmowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dolina Jaguarów. Rozdział 13

Dolina Jaguarów Rozdział 13: Z woli bogów Fanfic Ranma 1/2 Mieszkańcy miasta zgromadzili się przed pałacem. Wśród tłumu rozchodziły się dysk...