piątek, 27 września 2024

Melodia Kwiatów i Krwi Rozdział 8

Melodia Kwiatów i Krwi
Rozdział 8: Uczta której pragnie bogowie

Kapłan siedział w swojej komnacie. 

Przed sobą miał stół zastawiony jadłem. 

Pieczona szarańcza przyprawiona chili, tamale z mięsem dzikich zwierząt, królicze mięso polane aromatycznym sosem mole, amarantusowe tortille, pokrojone specjalnie dla niego awokado, ananas, papaja. Duży kubek czekolady przyprawionej chili.

Luksusowy posiłek godny kogoś o tak wysokiej pozycji jak on. Czyż zajmujący wysoką pozycję wśród ludzi i będący blisko bogów arcykapłan, nie powinien spożywać najwspanialszych dań, jakie może zapewnić ten świat? Każda z tych roślin, każde z tych zwierząt może żyć i wzrastać dzięki łasce bogów. Dzięki nim mogli cieszyć się dostatkiem. Jednak bogowie poświęcali własne siły, by zapewnić ludziom urodzaj, sami musieli być nakarmieni życiodajną energią.

Przez kilka dni żył o samej wodzie. 

Powinno być oczywiste, że zaraz zacznie jeść.

Powinien z namaszczeniem spożywać posiłek, dziękując bogom za to, że sprowadzają życie do tego świata i wszystkim ofiarą za to, że ich poświęcenie pozwoliło dać bogom siłę, dzięki której mogli wprowadzać życie do świata śmiertelnych. 

Jednak nie miał apetytu. Wpatrywał się tępo w jedzenie. Jego zapach drażnił jego nos, a żołądek głośno domagał się napełnienia.

Jednak patrzył tępo na ten stół zastawiony potrawami, o jakich zwykli ludzie mogli tylko marzyć. Jego myśli krążyły wokół tego co nadejdzie w święto kwiatów i pulke. 

By natura mogła dalej zapewniać ludziom obfitość pożywienia będzie, musiał ofiarować bogom wspaniałe źródło energii… serce Tlacotzina. 

Chłopca, który stał się dla niego jak syn.

Wtedy do jego uszu dotarło pukanie.

-Wejść.

W drzwiach pojawił się Itzcoatl.

-Zapraszam.

Młodzieniec usiadł naprzeciwko niego. Spojrzał na niego swoimi przekrwionymi od łez oczami. Spodziewał się, żę zaraz przedstawi mu plan uratowania Tlacotzina, lecz tak się nie stało. 

Sam spuścił głowę i rzekł.

-Nic się nie da zrobić?

Cuathli jeszcze bardziej spochmurniał, a młody szlachcic kontynuował.

-Nawet jeśli, to nie wiem, czy by to zadziałało. Tlacotzin potrafi być uparty jak kojot. Nie raz proponowałem mu, by zamieszkał w jakimś domu należącym do mojej rodziny. On jednak odmawiał, twierdząc, że sam powinien coś znaleźć. 

Kapłan uśmiechnął się z pobłażliwością. Było to strona Tlacotzina, której nie znał. Zawsze wydawał mu się takim delikatnym chłopcem. Itzcoatl spojrzał na posiłek.

-Niech arcykapłan je i się mną nie przejmuje.

Ciężkim ruchem sięgnął po leżącą niedaleko szarańcze. Duży chrupiący owad posypany chili. Prawdziwie luksusowa przekąska.

-Kapłanie… sporo myślałem o naszej ostatniej rozmowie. O wojnach kwiatów.

Pamiętał tę rozmowę, przywołał wtedy własną butną młodość. Dał mu znak, by dalej mówił.

-Dużo myślałem i miałem sen.

To już było ciekawe.

Widziałem siebie prezentującego jeńców i to jak sam jestem prezentowanym jeńcem. Zawsze… nieważne kto był jeńcem… był on postrzegany jako trofeum.

-Tak jak ci mówiłem. Młodzi tego nie widzą. Jedyne co widzą w jeńcu to ich chwała i zaszczyty.

-Wiem. Teraz Tlacotzin ma być ofiarą, a rada widzi w nim tylko kolejną ofiarę… nie podoba mi się to.

Spojrzał na niego ze zrozumieniem. Jemu też się nie podobało. Tlazcotlin nie zasłużył na takie traktowanie. Czy ktokolwiek zasłużył to, by być prowadzony po centralnym placu, prezentować swoje umiejętności, tylko po to, by pokazać, jak wielką zdobycz złapał wojownik należący do społeczności? Jako człowiek elit rozumiał, że była to swoista deklaracja siły. 

-Nie podoba mi się to. Sprawie, że rada zobaczy w Tlacotzinie człowieka, a nie kolejną bezimienną ofiarę.

To była prawda. Rada nigdy nie widziała Tlacotzina, znała go tylko z opowieści arcykapłana. W czasie spotkania nigdy nie użyli jego imienia. Zawsze mówili o nim jako chłopiec lub ofiara. I tak go widzieli… jako ofiarę, która zapewni korzyści całej społeczności.

-Rozumiem cię, ale słowa do nich nie trafią.

Nagle Itzocoalt się rozpromienił.

-Właśnie. Słowa nie wystarczą.

-To prawda.

Spochmurniały, sięgnął po kawałek tortilii. Czy istniało coś, co mogło trafić do ich serc? Serc, które otaczał kamień troski o dobro społeczności.

-Muzyka!.

-Słucham?

-Niech Tlacotzin zagra dla rady. Wtedy zobaczą w nim człowieka.

Plan był dobry, tylko jak wprowadzić go w życie? Tlacotzin jest osobą z ludu, do tego niego nie jest wojownikiem i nie ma żadnych zasług. Jego pozycja społeczna jest niska. Zbyt niska, by móc go od, tak wprowadzić do pałacu na zebranie rady. Nawet bycie ofiarą dla bóstwa tu nie pomoże.

Zaraz… 

Kapłan Huehuecoyotla wyraził zainteresowanie jego muzyką… bardzo chciał ją usłyszeć… skoro ten ekscentryczny dziwak tak bardzo pragnie muzyki, to powinien ja usłyszeć.

-Myślę, że to się da zrobić.

Normalnie nie miał ambiwalentne uczucia względem tego dziwaka, ale teraz był mu naprawdę wdzięczny.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dolina Jaguarów. Rozdział 13

Dolina Jaguarów Rozdział 13: Z woli bogów Fanfic Ranma 1/2 Mieszkańcy miasta zgromadzili się przed pałacem. Wśród tłumu rozchodziły się dysk...