wtorek, 17 września 2024

Melodia Kwiatów i Krwi. Rozdział 4.

Melodia Kwiatów i Krwi.
Rozdział 4: Preludium do cierpienia.

Tymczasem w wielkie wystawnej sali.

-Cuauhtli Najwyższy Kapłan Xochipilli.

Gdy wojownik go zapowiedział, wszedł do komnaty. Jego wzrok natychmiast padł na wysoką umięśnioną postać siedzącą na masywnym kamiennym tronie. Umięśnione ciało pokrywały blizny, na głowie zaś znajdował się wielki ozdobny pióropusz, a z ramion zaś spływał czerwony płaszcz. Siedział prosto silny i niewzruszony jak szczyt górujący nad doliną.

-Ja najwyższy Kapłan Xochipilli pozdrawiam waszą wysokość.

-Witaj arcykapłanie, wszyscy się już zebrali, czekaliśmy już tylko na ciebie.

Cauhtli rozejrzał się po bokach. 

Z jednej strony siedzieli kapłani. 

Kapłanka Mayaheul ubrana w długą zwiewną suknię w barwach zieleni i brązu. Głowę zaś zdobiła jej korona z suszonych liści agawy, świętej rośliny jej patronki. Ta sama roślina zbiła jej nadgarstki i kostki. Na szyi zaś zwisał naszyjnik z jadeitu i turkusu.

Kapłan Tlaloca w szacie w barwach bieli i błękitu. Twarz zaś jego skrywałą sia za wężową maską otuloną piórami. Szyje zaś zdobił mu naszyjnik ze srebra i jadeitu.

Kapłan Xipe Topeca w szacie o barwach czerwieni i złota. Na głowie jego zaś hełm ze złota z czerwonymi piórami. U jego szyi kości tworzące naszyjnik i rzeźbione w kształt kukurydzy.

Kapłan Quetzalcoatla w zieleni, błękicie i bieli pokryty piórami. Na jego głowie maska z głową węża z wieloma piórami. Na jego nadgarstkach jadeitowe bransolety o kształcie węży z oczami z turkusu.

Kapłan Huehuecoyotla w chaotycznych barwach pomarańczu, czerwieni i żółci. Twarz jego maską kojota. Naszyjnik jego z klejnotów i kości pozbawione porządku w swoim chaosie.

Z drugiej strony siedzieli świeccy możni.

Ubrani w kosztowne kolorowe stroje i biżuterie kupcy i rzemieślnicy.

Ukazujący swe blizny na umięśnionych ciałach wojownicy.

Rada się zebrała i on przybył. Czuł, że największe zmagania czekają go z nim samym.

Król podniósł rękę i zabrał głos. 

-Witam was wszystkich, zacznijmy obrady. Jak wszyscy wiecie, pora deszczowa zaczyna zbliżać się ku końcowi. Kwiaty są w swym pełnym rozkwicie, rośliny wkrótce zaczną owocować, a pola szykują się do wydania plonów. Zbliża się Xochilhuitl święto kwiatów i pulke.

Król spojrzał kolejno na wszystkich uczestników obrad. Dłuższą chwilę spędził na przyglądaniu się kapłanowi Xochipilli.

-Będziemy celebrować sztukę, muzykę i taniec, które spajają naszą społeczność. Wspólnie będziemy też prosić bogów o to, by obdarzyli ziemię płodnością, która pozwoli nam się wyżywić przez następny rok. Chciałbym teraz wiedzieć, jak kapłani planują uczcić bogów.

Król spojrzał na Cuauhtli badawczym wzrokiem. 

-Oddaję głos kapłance Mayaheul.

W myślach podziękował królowi za to. Może jak wysłucha, co przyszykowali inni kapłani, będzie mu łatwiej.

-Nasza Pani otrzyma dary z pulke i piękne tkaniny wykonane z włókien agawy.

-Kapłanie Tlaloca.

-Przygotujemy dzbany wypełnione wodą i kwiatami na ofiarę dla pana deszczu.

-Kapłanie Xipe Topeca.

-Nasz Pan Obdarty ze Skóry otrzyma kosze pełne kolb kukurydzy przyozdobione czerwonymi kwiatami.
-Kapłanie Quetzalcoatla.

-Pierzasty wąż patron wiedzy otrzyma dary złożone z owoców kakaowca i piór ptaka Quetzala.

-Kapłanie Huehuecoyotla.

-Wielce piękne trele, pląsy radosne bardzo, tkaniny jaskrawo kolorowe. Hi! Hi! Hi!.

Król spojrzał z lekkim niesmakiem na kapłana chaotycznego bóstwa. Król spojrzał na niego. Czuł teraz ucisk w gardle. Wszystkie dary, jakie zaprezentowali kapłani, chociaż mogły wydawać się skromne, były piękne i miłe ich bóstwom. Jednak on… 

-Co świątynia Xochipilli ofiaruje swojemu bogu, głównemu patronowi tego święta?

To, co za chwilę powie, ciążyło mu, jak ogromny głaz. Niewidzialna siła ściskałą mu gardło.

-Wasza wysokość, czcigodni wysocy kapłani, wielebni możni. Tej nocy miałem we śnie wizje, która wskazała mi to, czego Xochipilli pragnie w święto kwiatów i pulke.

Nagle wszyscy drgnęli i zaczęli słuchać z wielkim skupieniem. Wizja dotycząca ofiary w święto kwiatów, była czymś niezwykle ważnym. Od właściwej interpretacji wizji mogło zależeć to czy będą cieszyć się dobrobytem, czy spadną na nich klęski.

-W wizji tej zobaczyłem, jak wokół mnie pojawią się kwiaty i pulkę. One zaś ułożyły drogę, która zaprowadziła mnie do świątyni. Tam w wirze kwiatów na świątynnych schodach widziałem flet i pulke. Momentalnie kwiaty uleciały w górę schodów ku ołtarzowi Xochipilli. Gdy tam dotarły, pojawiło się wielkie światło oświetlające szczyt piramidy.

Westchnął i spojrzał na zebranych. Wszyscy słuchali go ze skupieniem godnym rytualnej medytacji. Jednak jemu towarzyszył ból, a z każdym kolejnym jego słowem narastał. Czuł, jakby szedł boso po drodze złożonej z ostrych kamyków.

-Gdy rano się obudziłem, natychmiast udałem się pod świątynie.

Teraz było najtrudniejsze. Musiał ujawnić wszystkim istnienie Tlacotzina.

-Na schodach zaś znalazłem śpiącego młodzieńca z fletem przy boku i oddechem pachnącym pulke. Imię jego Tlacotzin.

Wśród zebranych przetoczyły się szeptane rozmowy, wizja wskazywała na młodzieńca.

-Pulkę mówisz? W jakich okolicznościach pił?

Zwróciła się do niego kapłanka Mayaheul. Jej pani była patronką agawy i pulkę, więc nic dziwnego, że ją to interesowało.

-Według świadectwa Tlacotzina dziewczyna odrzuciła jego wyznanie miłosne. Następnie jego przyjaciel zorganizował przyjęcie, aby go pocieszyć. Zgodnie z jego słowami wtedy po raz pierwszy pił pulke. Po jakimś czasie opuścił przyjęcie i bezwiednie zaszedł na schody świątynne.

-Święty napój spróbowany po raz pierwszy doprowadził go w miejsce, gdzie świat ludzi łączy się ze światem bogów? Interesujące.

Kapłanka zamyśliła się, jednak przerwał jej kapłan Tlaloca.

-Czy chłopiec ma być ofiarą?

-Kapłanie Tlaloca. Przed zadaniem takiego pytania należy najpierw porozmawiać z rodziną chłopca.

-Tlacotzin nie posiada rodziny, jest sierotą. Jego ojciec wojownik, nie wrócił z kampanii wojennej, matka, która nauczyła go muzyki zmarła rok temu.

Wszyscy na niego spojrzeli. Czuł się winny. Mówił prawdę, ale z każdym jego słowem rosło niebezpieczeństwo dla Tlacotzina.

-Matka uczy trele. On robi piękne trele?

-Tlacotzin wykazuje wielki talent muzyczny. Po przebudzeniu gdy mnie nie było w pobliżu, jedna z moich akolitek poprosiła go, aby zagrał na flecie. Gdy wróciłem z porannych rytuałów, usłyszałem jego muzykę. Przysięgam na Xochipilli, że od lat nie słyszałem tak pięknej muzyki. Była tak piękna, że oczarowała moje akolitki, które zleciały się pod jego cele słuchać jego muzyki. Zmiękczyła nawet serca wojowników stojących na warcie.

Wszyscy słuchali go, a ich miny zdradzały pewne rozmarzenie.

-Chcieć słuchać jego trele. Ja chcieć słuchać trele młodzieniec. Przyprowadzić młodzieniec. Teraz.

-Spokój.

Król upomniał kapłana Huehuecoyotla, następnie zwrócił się do niego.

-Widzę, że jest ci ciężko o tym mówić kapłanie. Czyżby młodzieniec miał dobre serce?

-Tak wasza wysokość. To bardzo dobry pokorny chłopach o sercu ze złota…

Wszyscy patrzyli po sobie zadowoleni. Mógł ich zrozumieć. Dla niego był to dobry młody człowiek, ale oni widzieli w nim ofiarę dla Xochipilli o bogatych pokładach energii duchowej, która mogła przynieść wielkie błogosławieństwa do ich społeczności. Musiał przyznać im rację. Ich interpretacja była prawidłowa i się z nią zgadzał, choć wypełniała go wielkim smutkiem.

Nagle przypomniał sobie o kimś, kto stanowił zupełne przeciwieństwo tak czystego młodzieńca. Kogoś niezwykle nieczystego kogo serce było czarniejsze niż obsydian i zgniłe bardziej niż to mogło być możliwe. Poczuł irracjonalną wdzięczność wobec tego nikczemnika. Za to, że mógł na chwilę uciec od swojego smutku i skupić się na gniewie.

-Niestety wiąże się z nim pewien zły omen. Bardzo zły omen.

Przez salę przeszedł szmer. Wizje doskonałej ofiary nagle zburzył zły omen. 

Na jego rozkaz wprowadzono kupca oraz właściciela domu.

-Zebrani słuchajcie teraz tego co wam powiem, bo w naszym pięknym mieście znalazłem coś niezwykle wręcz plugawego. Tak plugawego, że mogę, przysiądź, że jeśli nie podejmiemy odpowiednich działań, spadnie na nas gniew bogów.

Zrobił krótką przerwę i spojrzał na wszystkich. Naprawdę cieszył się, że może na chwile zapomnieć o smutku. Rozłożył ręce i zaczął przemawiać.

-Gdy odkryłem, że Tlacotzin nie posiada rodziny, powiedziałem mu by, że chce, aby został w rezydencji kapłanów. Zapytałem go wtedy czy chce przynieść coś ze swojego miejsca zamieszkania. Odpowiedział, że tak.

Spojrzał na nich. Słuchali go uważnie.

-Nakazałem mojemu kapitanowi przygotować eskortę. Zebrał elitarnych wojowników pochodzących zarówno z ludu jak i ze szlachty. Gdy dotarliśmy do miejsca, gdzie Tlacotzin wynajmuje pokój, przeżyliśmy szok. W miejscu tym stał murowany dom, lecz Tlacotzin wynajmował pokój w drewnianej chatce obok. Pewnie radni myślicie, że był to zwykły plebejski dom, lecz się mylicie. Wojownik z mojej eskorty, który pochodził z ludu określił ten drewniany budynek tymi słowami “mój ojciec nie trzymałby w czymś takim nawet indyków”. Muszę tym zgodzić, bo ten widok u mnie gniew i zgorszenie, jakich nie rozumiałem.

Zebrani zaczęli szeptać między sobą.

-Zastanawiacie się pewnie, co chciał zabrać z takiej marnej chaty. Otóż pragnął zabrać pamiątkę po swojej matce. Amulet poświęcony Xochipilli. Jednak stało się nieszczęście. Amulet zniknął.

Wszyscy albo otworzyli szeroko oczy, albo wciągnęli szybko powietrze. Zniknięcie amuletu powiązanego jednocześnie z ofiarą i bogiem, jakiemu ta ofiara miała, zostać złożona, było naprawdę złym omenem. Sam Cuauhtli wziął również głęboki oddech. Poradził sobie z kontrolą gniewu wtedy, poradzi sobie i teraz.

-Gdy zastanawialiśmy co się, czemu to miejsce wywołuje w nas takie zgorszenie, z murowanego budynku wyszedł właściciel terenu. 

Wskazała właściciela domu oskarżycielsko palcem.

-Gdy Tlacotzin powiedział mu, że amulet zniknął, ten przyznał, że sam go zabrał i potem sprzedał. Zapytany o powód powiedział jedno słowo “czynsz”.

Wszyscy zaczęli szeptać, niektórzy ze świeckiej części rady zaczęli też coś obliczać na palcach. Powiedziano im, że miejsce, w jakim mieszkała ofiara,była nędzną chatą. Zastanawiali się, ile coś takiego może kosztować, by usprawiedliwić coś takiego.

-Tlacotzin, był tym niezmiernie zdziwiony, bo według swych słów zapłacił czynsz.

Wszyscy zwrócili szeroko otwarte oczy w jego stronę.

-Odpowiedział mu, że czynsz poszedł w górę, a sprzedaż amuletu nie wystarczyła, aby pokryć podwyżkę czynszu. Następnie zaczął żądać od niego większej ilości pieniędzy, używając przemocy, grożąc mu brutalną eksmisją i zniszczeniem jego fletu. Dodam, że chodzi o ten sam flet, który widziałem w wizji i znalazłem przy chłopcu, gdy ten leżał na schodach świątyni.

Wszyscy spojrzeli na właściciela, a w ich oczach widać było gniew i obrzydzenie.

-Aż do tego momentu ja i wojownicy staliśmy na uboczu, bo gdy przybyliśmy w to miejsce, nie chcieliśmy wzbudzać niepokoju wśród mieszkańców, ale widząc co, się dzieje, zdecydowaliśmy się na bezpośrednią interwencję. Gdy upomniałem właściciela posesji, zaczął mi grozić i gdyby nie szybka reakcja mojego kapitana stałbym tu teraz z podbitym okiem.

Po sali rozniósł się okrzyk zdumienia.

-Byłem ubrany, tak jak mnie tu teraz widzicie. Jednak on nie rozpoznał we mnie kapłana. Zachowując się, tak jakbym był prostym plebejuszem, który akurat tamtędy przechodził. Dopiero gdy mój kapitan zwrócił mu w bezpośrednich słowach uwagę na temat tego kim jestem zaczął się przede mną kajać, oskarżając Tlacotzina o zaleganie z czynszem i zniszczenie płotu dziś rano. Przypominam wam, że dziś rano był w mojej świątynnej posiadłości, a przy świtaniu znalazłem go na schodach świątyni. Jakby tego było mało gdy opowiadał te haniebne kłamstwa powoływał się na Xochipilli, że to, co mówi, jest prawdą. 

Wszystkich na radnych na sali zaczynało już nosić. Szczególnie przedstawicieli wojowników. Oni zawsze byli w gorącej wodzie kąpani. 

-Na dodatek gdy zapytałem, komu sprzedał medalion, zaoferował mi tę wiedzę w zamian za darowanie win. 

Napięcie w sali zdawało się tak namacalne, że można je było kroić obsydianowym nożem.

-Na szczęście znalazła się dobra dusza, która wskazała na kupca, który kupił amulet.

Wskazał na kupca.

-Gdy opowiedziałem mu o tym jak medalion został skradziony, wyraził niezwykłe wręcz zdziwienie, przysięgając, że nie wiedział, że medalion jest kradziony. Niestety nim przybyliśmy, zdążył sprzedać medalion młodej dziewczynie. Imię jej, to kim i gdzie jest, są nam nieznane.

Spuścił głowę i pokłonił się zebranym. Kątem oka spojrzał za siebie. Właściciel wydawał się zdziwiony a, jego wzrok zdawał się pytać “Co ja w ogóle tu robię? Jestem niewinny!”. Był pewien, że gdyby wojownicy nie za nim, nie mógłby spokojnie składać zeznań. Kupiec wyglądał zupełnie inaczej. Trząsł się i wyglądał jakby zaraz, miał umrzeć ze strachu.

-To wszystko drodzy radni.

Gdy skończył, a członkowie rady zostali uwolnieni od obowiązku słuchania jego słów, rozpoczęła się dyskusja ostra jak kolce kaktusa.

Kapłani wyrazili swoje obrzydzenie, choć udało im się powstrzymać swoje języki przed użyciem słów niegodnych ich pozycji. Wojownicy jednak nie posiadali tej cnoty i nie szczędzili słów. Kupcy zaś patrzyli w bok, byle dalej od właściciela posesji. NAa kupca nikt nie zwracał większej uwagi. Tylko król zdawał się siedzieć niewzruszenie na swoim tronie, omiatając wszystko spojrzeniem, jednak nawet w jego oczach płonął gniew.

-Co macie na swoją obronę?

Właściciel posesji zaczął pleść bzdury. W końcu komuś puściły nerwy. Wojownik stojący za nim uderzył go, posyłając na kamienną posadzkę, za co został upomniany. Kupiec zaś padł na ziemię, przyznając się do winy i przysięgając, że o niczym nie wiedział.

Król w końcu się odezwał.

-Jakie wyroki doradza Cuauhtli najwyższy kapłan Xochipilli?

Najpierw wskazał na kupca.

-Bez wątpienia postąpił źle, lecz nieświadomie. Winien poddać się rytuałowi oczyszczenia dymem i złożyć ofiarę przebłagalną.

-Wszyscy się zgadzają?

Kapłani i osoby świeckie pokiwały głowami.

-Kupcze dziś wieczorem stawisz się w rezydencji kapłańskiej Xochipilli i poddasz się oczyszczeniu i omówisz swoją ofiarę przebłagalną. Możesz odejść.

Kupiec z nieopisaną ulgą bił czołem w kamienną podłogę.

-Dziękuję wasza wysokość, czcigodni kapłani, wielmożni radni. Obiecuję nigdy więcej nie popełnić takiego błędu.

Kupiec został wyprowadzony z sali, ledwie trzymając się na nogach.

-Co z tym… drugi?

-Królu, czcigodni kapłani, wielmożni radni. Sami widzieliście jego zepsucie. Nie ma tu szans na poprawę, ani skruchę. Do tego wystąpił nie tylko przeciwko prawom ludzkim, ale i boskim. Wszyscy wiemy, że może być tu tylko jedna kara.

Król rozejrzał się po wszystkich na sali. Gdy padł na nich wzrok króla, kiwali głową. Gdy ostatnia osoba, na którą wzrok udzieliła odpowiedzi, król wskazał na właściciela posesji.

-Plugawy grzeszniku twoja wina przeciwko ludziom i bogom i brak skruchy jest oczywista.

-Jestem niewinny! Wrobiono mnie! To oszust!

Tu wskazał na kapłana Xochipilli.

-Zamilcz. W imieniu praw ludzkich i bożych skazuje cię na śmierć. Zostaniesz zrzucony ze świątyni Xochipilli by każdy widział, że twoje czyny są niemiłe bogom, Wyprowadzić!

Jeszcze się szarpał, ale cała sprawa została zamknięta.

-Arcykapłanie Cuauhtli!

-Słucham waszą wysokość.

-Jakie zamierzasz podjąć dalsze kroki względem chłopca?

To było oczywiste, że do tego wrócą. Chociaż był wdzięczny za te chwile ulgi, wiedział, że nie może od tego uciec.

-Zamierzam poddać Tlacotzina jeszcze kilku próbom, które zamaskuję jako codzienne czynności. Następnie przeprowadzę rytuał pytania, aby dowiedzieć się, czego oczekuje od niego Xochipilli.

-Rozumiem. Zrób tak. 

Król rozejrzał się po wszystkich. 

-Mniejszym zamykam posiedzenie. Spotkamy się ponownie za pięć dni.

Pięć dni… wtedy do święta pozostanie dwadzieścia kilka dni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dolina Jaguarów. Rozdział 13

Dolina Jaguarów Rozdział 13: Z woli bogów Fanfic Ranma 1/2 Mieszkańcy miasta zgromadzili się przed pałacem. Wśród tłumu rozchodziły się dysk...