Melodia Kwiatów i Krwi.
Rozdział 31: Pożegnanie.
Rozdział 31: Pożegnanie.
Słońce już niemal schowało się za horyzontem, schodząc do Mictlan, krainy umarłych. Przed kapliczką ducha opiekuńczego zebrała się grupa ludzi. Przybyli w to miejsce, by pochować Tlacotzina, który niespełna godzinę temu oddał serce Xochipilli, na szczycie piramidy boga. Kapliczka była bogato udekorowana kwiatami, które przyćmiewały, nawet dekoracje przy wczorajszym ślubie. Powietrzu unosiły się smugi kadzidła. Wszystko zaś wypełniła cisza. Cisza przesycona smutkiem. Cuathli i cztery duchowe małżonki… wdowy po duchu opiekuńczym czekali na przybycie kapłanów, którzy nieśli ciało Tlacotzina.
Gdy kapłani, przynieśli jego ciało, smutek znów zebrał w ich sercach. Wszyscy myśleli, że Tlacotzin nie umarł. On tylko zasnął i wkrótce się obudzi. Wyglądał tak, spokojnie. To nie możliwe by nie żył. Jednak każde z obecnych tu serc zdawało sobie sprawę z tego, że młody muzyk nie żyje i nic tego nie zmieni. Rana na jego piersi była na to przerażającym dowodem. Każde rozumiało powód, lecz i tak w rozpaczy pytało się dlaczego, akurat ktoś tak dobry jak on.
Gdy wniesiona ciało Tlacotzina po stopniach i ułożyli je na postumencie, Cuathli najwyższy kapłan Xochipilli i zarazem duchowy ojciec jego wybrańca rozpoczął rytuał pożegnania. Choć pogodził się z prawdą, jego serce ociekało krwią i łzami. Gdyby zapytać kogokolwiek w tym mieście, czy to, co zrobił, było słuszne, każdy by odpowiedział, że to było konieczne. Mimo iż to wiedział, dzisiejszy dzień zostawił jego serce ze strasznymi ranami. Dla dobra wszystkich mieszkańców miasta zabił swego przybranego syna, który był dla niego jak jego własny. Żadne serce, nie jest w stanie znieść tego bez uszczerbku. Wiele czasu minie, zanim jego rany się zabliźnią.
-Xochipilli, Książę Kwiatów, Muzyki i Radości, oto Twój wybraniec Tlacotzin, który oddał Ci serce dla Twej chwały. Powierzamy go twojej opiece, by jego dusza mogła zamieszkać w Twoich rajskich ogrodach. Niech jego duch, otacza nas i strzeże naszego miasta, jak obiecałeś. Niech jego ofiara przyniesie płodności ziemi i ochronę przed złym losem i wieczną radość w Twoim królestwie.
Gdy kapłan zakończył modlitwę, akolitki zaczęły znosić dary, dla Tlacotzina.
Ich pierwszym darem był nowy flet, równie prosty jak amulet, który podarowały mu rano i nadal spoczywał na jego szyi. Ofiarował im swój własny flet, a rytualny połamał, potrzebował więc nowego. Nenetzi miała zręczne dłonie, ale było to dla niej trudne wyzwanie zrobić flet i amulet tak szybko. Patrzyła na swoje dzieła z politowaniem, zła na siebie, że nie zrobiła tego lepiej. Jednak gdy o tym myślała, czuła się, jakby ktoś głaskał ją po policzki i jej gniew cichł.
Następnym ich darem było pulke. Ogromne dzbany pełne lekko słodkiego kwaskowatego płynu. Tlacotzin pił tylko raz w życiu na imprezie z Itzcoatlem. Xilonen lubiła pić pulke i zanim spadł na nich ten straszny los pulke, było jednym z elementów jej planu na uwiedzenie Tlacotzina. Podpić młodzieńca, podprowadzić go na matę i wyznać mu sympatię wraz z pozostałą trójką, gdy będzie pod nią, a potem pić i się bawić. Teraz jednak słodki -kwaśny napój nie był symbolem radosnej zabawy, lecz gorzkiej żałoby. Jak można znów poczuć radość po takim cierpieniu? Gdy myślała już, że to niemożliwe, poczuła, jakby ktoś ją obejmował. Nie rozumiała, skąd mogło wziąć się to uczucie, ale niosło ukojenie, którego tak potrzebowała.
Następne było jedzenie. Dużo jedzenia. Całą veiteme, Tlacotzin był na rytualnej diecie, a ostatnie dni swojego życia spędził, pijąc tylko wodę zaprawioną ziołami. Nie dano mu możliwości cieszenia się ucztą weselną, ani dołączenia do radości święta. Dziewczyny razem przygotowały te potrawy. Nawet zajęta Nenetzi znalazła na to czas. Meya i Nenetzi pochodziły z ludu, więc matki przyuczyły je do ról pań domu. To oczywiste, że umiały gotować, niestety nie zdążyły poczęstować nimi Tlacotzina tak jakby chciały, chciały więc by chociaż w zaświatach mógł cieszyć się ich kuchnią. Xilonen i Izel były szlachciankami, nie gotowały dla siebie, ale też chciały dodać coś własnego do uczty. Przyjaciółki wsparły je swoją wiedzą, jak tylko mogły. Rezultatem prac dziewczyn była prawdziwa uczta. Gdyby Tlacotzin nadal żył, to nie mógłby uwierzyć, że przygotowana dla niego tyle jedzenia i patrzyłby na to wszystko z szeroko otwartymi oczami. Były tam zarówno dania godne weselnej uczty, jak i te mogące się znaleźć na ulicznym straganie. Dziewczęta chciały mu ofiarować, chociaż namiastkę tych dwóch wydarzeń. Tamale, placki Tlacoyos, zupa Pozele, grilowana kukurydza, sos mole, pieczone mięso, tortille z wieloma dodatkami, pieczone chrupiące owady. Tak bardzo chciały zobaczyć jak je spożywa. Obserwować jego reakcje na każdy kęs i posyłać mu swoje uśmiechy. Jednak to było niemożliwe, gdy już miały zacząć płakać, poczuły jak, ktoś je obejmuje i udało im się powstrzymać swoje łzy.
Gdy dziewczęta złożyły swoje dary, każda z nich dotknęła miejsca, gdzie powinno znajdować się jego serce. Następnie każda udała się na swoje dedykowane miejsce i rozpoczęły swoją pożegnalną modlitwę.
-Tlacotzinie, nasz mężu duchowy mężu i opiekunie, niech Twoja dusza odnajdzie spokój. Twoje poświęcenie nie zostanie zapomniane. My, Twoje kapłanki, będziemy strzec Twej pamięci, a Twoje serce będzie zawsze z nami, w tym świecie i w zaświatach.
Nastąpiła chwila ciszy, po której wstali i owinęli ciało w płótno, by po zakończeniu tej czynności złożyć przy niej kwiaty. Na koniec wszyscy wyszli, a Cuathli delikatnie zamknął drzwi kapliczki. Stuknęły zamykające się wrota. To był cichy dźwięk, ale jednak swoją donośnością w sercach zebranych przewyższał najpotężniejsze bębny. Spojrzał na zamknięte drzwi ze smutkiem. Tlacotzin miał być tutaj, aż właściwy grobowiec, nie zostanie zbudowany i nie nadejdzie pora na przeniesienie ciała. Zwrócił się do akolitek.
-Meya, Nenetezi, Xilonen Izel, od tej chwili jesteście kapłankami. Przysięgacie strzec ducha Tlacotzina i szerzyć nauki i łaski Xochipilli. Wasza więź nie została przerwana, lecz wzmocniona przez duchowe zjednoczenie, które przetrwa wieczność. Niech wasza służba przyniesie bogom chwałę, a wasze dusze pozostaną czyste, jak kwiaty w ogrodach Xochipilli.
Cuathli im się ukłonił, a one w ciszy odpowiedziały mu własnym ukłonem. Ich rola się zmieniła. Nie były już tylko świętymi małżonkami, ale i duchowymi kapłankami. Spadł na nie obowiązek opieki nie tylko nad duchową ścieżką ich męża, ale też nad duchowością miasta, które miał strzec. To była ich wspólna misja i dziewczyny, były gotowe się jej podjąć.
***
Dziewczyny, które z akolitek stały się kapłankami, siedziały wokół stołu w komnacie, w której spędziły swoją noc poślubną. Przed sobą miały posiłek, przygotowany specjalnie dla nich. Jedzenie, które zrobiły w całości ofiarowały Tlacotzinowi. Był pewien powód, dla którego tak zrobiły. Ofiarowały całe jedzenie ukochanemu, by choć trochę odsunąć od siebie myśl o jego śmierci. Jednak służba świątynna nie zostawiłaby ich bez posiłku po kilku dniach na samej wodzie. Przygotowali tortille z dodatkami, grillowaną kukurydzę i tamale wraz z dzbanami pulke. Teraz jednak nie miały sił, by jeść. Męczyło je coś innego niż głód.
Pierwsza wyraziła to Meya. Z jej oczu zaczęły się lać łzy. Po chwili pozostałe dziewczyny również zaczęły płakać. Nie trwało to długo, aż nie wtuliły się w znajdującą się niedaleko Citlalli. Kapłanka objęła je jak matka. Rozumiała co czuły, w końcu ona też straciła kochaną osobę na ołtarzu.
Dziewczyny całą veiteme wstrzymywały swoje łzy. Robiły to dla Tlacotzina. Nie chciały dodawać mu dodatkowego ciężaru. Teraz wypłakiwały wszystkie swoje smutki. Citlalli je obejmowała i pozwoliła im się spokojnie wypłakać.
-Uspokoiłyście się?
Nie zapytała, czy jest dziewczyną lepiej, bo niby jak mogłoby być lepiej po takiej tragedii. Mimo wszystko dziewczyny odpowiedziały twierdząco.
Objęła je jeszcze raz.
-Wiem, że trudne i że nie macie apetytu, ale zjedzcie coś. Jutro czeka was praca. Będziecie musiały też same przygotować ofiary do złożenia w kaplice. Poza tym Tlacotzin nie chciałby, byście poszły spać głodne. Musi być jakiś powód, dla którego prosił, byście spały dziś razem tutaj, chociaż go nie znam.
Poklepała dziewczęta i jeszcze raz zachęciła je do jedzenia. Dziewczyny zasiadły do stołu i zaczęły jeść. Jadły powoli mechanicznie bez życia. Nie było w tym nic dziwnego. Nie czuły żadnego smaku. Nie dlatego, że jedzenie było źle przyrządzone, ale dlatego, że rozpacz przysłaniała wszystko. Normalnie podczas święta Xilonen wpychałaby sobie jedzenie do buzi, trzymając po jednej porcji w każdej dłoni. Teraz jednak siedziała ze zwieszoną głową, ledwo żując swoje tamale. Nic na tym stole nie smakowało. Bez Tlacotzina, sama istota życia straciła swój smak. Nawet pulke nie było w stanie przyćmić tej rozpaczy. Czuły tylko, że coś jadły, i napełniały żołądki, ale nie czuły się ani syte, ani zadowolone. W końcu jednak wszystko zjadły i wypiły, a Citlalli ułożyła je do snu. Zasypiały, myśląc o działaniu swojego duchowego małżeństwa. Chciały, chociaż w jakiś sposób odzyskać ukochanego, ale jak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz